Dla instruktora życie na obozie nie jest łatwe. Większość naszych obowiązku wcale nie przysparza nam popularności. Gdy prowadzimy rano rozgrzewkę i staramy się rozbudzić ciała i dusze kursantów, słychać narzekające głosy. Także przy sprawdzaniu porządków widać oczy pełne wyrzutu, które jakby mówią: „Przecież wytrzepałem materac...". Z kolei gdy po zapadnięciu ciszy nocnej uciszamy kolejne namioty to gdzieniegdzie można dosłyszeć pomruk dezaprobaty. Są to oczywiście tylko nieliczne przykłady, bo nie sposób byłoby przedstawić wszystkie nasze czyny, które obozowicze miewają nam za złe.
Mimo to, gdy wypływamy na wodę, to ujawnia się ten żeglarski pierwiastek, który staramy się wszczepić młodym adeptom. Ci sami, którzy wcześniej narzekali na niesprawiedliwość i dogadywali niezadowoleni, teraz słuchają uważnie i nie kwestionują naszych poleceń. Gdy mówimy, oni słuchają, gdy pokazujemy oni patrzą i wszyscy zapominają poprzednie niesnaski. Dzięki temu w ciągu zaledwie dziesięciu dni większość zdążyła dobrze opanować podstawy wiedzy żeglarskiej, co więcej, zdążyli też całkiem nieźle opanować podstawę żeglarstwa, czyli praktykę. Podczas pierwszych dni, czasami przy jednym zwrocie działo się tyle nowych rzeczy, że instruktor nie miał nawet czasu na wszystko zwrócić uwagi. Teraz zwroty stały się już codziennością, a i przy bardziej skomplikowanych manewrach trudno doszukać się więcej niż kilku niedociągnięć.