Załoga(Grzegorz, Patrycja i 2 Maćki) Wenedy już parę miesięcy wcześniej wiedziała, że celem będzie rzadko odwiedzana przez nas stolica Norwegii – Oslo. Niektórzy spośród nas już tam byli, inni chętnie by zobaczyli a dla skippera powoli stawał się to port nie do osiągnięcia; próbował już około 10 razy i nigdy mu się nie udało. Tym razem tez nie miało być łatwo, lecz nie chodziło o stan jachtu, pogodę, niedogadanie w sprawie map, bo to wszystko było w najlepszym porządku. Los postawił na kłopoty zdrowotne mające utrudnić lub uniemożliwić osiągnięcie celu. Ale po kolei.
Morskie opowieści
Odmienne stany świadomości, czyli na tropie łososia
5 lipca 2011 roku - poranek, szum pędzącego VW Caddy dał wytchnienie powracającej załodze Wenedy, która zapadła w otchłań sennego odpoczynku, wciąż pamiętając o tym, co zgotował im los..., a jednak Ktoś z nich nie spał...?
Zacznijmy jednak od początku...
Powrót do bajkowej krainy
Powrót w fińskie szkiery obiecałem sobie już od razu po pierwszym rejsie w to miejsce. To chyba najpiękniejszy rejon Bałtyku. Robi nawet większe wrażenie niż tak reklamowane norweskie fiordy Morza Północnego. Mnóstwo malowniczych wysepek, niby podobnych, a jednak różniących się tak bardzo od siebie; maleńkie mariny, częstokroć składające się wyłącznie z pomostu, sauny i...budki z serduszkiem; a wokół morze i nieskażona przyroda.
Na tę wyprawę wyruszyliśmy samotrzeć, Piotrek, Hans-Christoph i autor niniejszej relacji. Tak, tak podejrzenia są słuszne – Hans-Christoph jest Niemcem, mieszkańcem Heidelbergu. Językiem urzędowym na jachcie był wprawdzie polski, jednak załoga porozumiewała się po niemiecku, gdyż nasz Heidelberczyk nie posługuje się mową Kochanowskiego i Mickiewicza. Najtrudniejsze były początki i ustalenie jednolitej terminologii żeglarskiej (bez kilku neologizmów nie obyło się, oczywiście :-)). Ale po kolei...