Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Drugi turnus 2010

Załoga w składzie: Jakub Stęchły (kapitan), Mariusz Malik (I oficer), Wojciech Stęchły (II oficer), Maciej Madej (III oficer, kaowiec)

Piątek 4.06.

Zaraz po obiedzie wydanym specjalnie na tę okazję przez żonę kapitana wyjechaliśmy ze Śląska - kierunek nieznany, acz najpewniej Stralsund. Wieść gminna niesie, że pogoda na Bałtyku nie sprzyjała w ostatnim czasie żeglarzom z Wenedy. Około godziny 0100, po pokonaniu 800 kilometrów i około 5 zakrętów dotarliśmy do Stralsundu, a dzięki uprzejmości teutońskich stróżów prawa zaparkowaliśmy przy samej marinie. Załoga Niedźwiedzia przyjęła nas skwapliwie mimo późnej pory. Był czas na dopełnienie rejsowych rytuałów i wymianę doświadczeń, co jak zawsze potrwało do późnej nocy.

Sobota i Niedziela 5-6.06.

Po zjedzeniu lokalnej specjalności - Fischbrotschen i orzeźwiającym spacerze po mieście, przejęliśmy jacht i niezwłocznie, bo jeszcze popołudniu rzuciliśmy cumy. Płynęliśmy przez następne dwa dni, początkowo przy łagodnym wietrze o sile 3 stopni w skali Beauforta, niestety o zwrocie skierowanym w tzw. mordę. W niedzielę wiatr ustąpił wyżowej flaucie i słońcu, mimo to o północy (już w deszczu) udało nam się stanąć u podwoi kanału Kilońskiego.

Poniedziałek-Wtorek 7-8.06.

Przejście przez kanał, mimo urokliwej miejscowości Rendsburg, gdzie zatrzymaliśmy się na noc, nie należało do przyjemnych doświadczeń z dwóch powodów. Po pierwsze przez uporczywie zacinający z ukosa deszcz, który już w dwie godziny (z 4-godzinnej wachty) jest w stanie przemoczyć człowieka do suchej nitki. Po drugie ze względu na ciągle hałasujący silnik, wywołujący jakże zrozumiałe zdenerwowanie większości załogi. Po wyjściu z kanału skierowaliśmy się do Cuxhaven, pierwszego portu na Morzu Północnym. Już wtedy dały o sobie znać prądy morskie, osiągające momentami nawet 2 węzły.

Środa, Czwartek, Piatek 9-11.06.

Po czterech dniach dominacji silnika wreszcie nadszedł czas na Żeglarstwo. Umiarkowany wiatr i brak deszczu w połączeniu z kojącą ciszą, przerywaną tylko stukaniem takielunku i stękaniem poszycia, to warunki, które sprawiły, że był to zdecydowanie najprzyjemniejszy z dotychczasowych przelotów. Oprócz sprzyjającej aury, także atmosfera na jachcie zwiększała satysfakcję z pływania. Warto wspomnieć, że o tej porze roku dzień jest wyjątkowo długi, dzięki czemu czytelnictwo kwitło na deku nawet do 23, a raptem 6 godzin później robiło się widno. Pod koniec przelotu spotkała nas niestety niemiła niespodzianka w postaci gęstej jak mleko mgły oraz deszczu. Odgłosy syren przepływających nieopodal wielkich shipow, we mgle o widoczności do 40m, powodowały lekkie drżenie rak oraz nerwy. Ale cóż począć, taki los - zacisnęliśmy zęby, wytężyliśmy słuch i płynęliśmy dalej.

Późnym wieczorem dopłynęliśmy do Den Helder, gdzie mieści(ła) się baza marynarki wojennej i muzeum tejże tematyce poświęcone. Tym bardziej zajmujące, że można w nim było obejrzeć i spenetrować wnętrze holenderskiej lodzi podwodnej.

Sobota, Niedziela, Poniedziałek, 12-14.06.

Po porannej wizycie we wspomnianym muzeum i wypłynęliśmy w stronę Amsterdamu, planując (nie)po drodze odwiedzić port Scheveningen. Plan udaje się zrealizować w zupełności, choć ze względu na przebiegi uszczuplane przez prądy morskie, wizytę w marinie musieliśmy ograniczyć do niezbędnego minimum. Ale w końcu, jeśli do Amsterdamu, to przecież nie na jeden dzień ;)

Wtorek, Środa 15-16.06.

Do kresu podróży docieramy we wtorek. Cumujemy w małej przystani Sixhaven (12euro i prysznice bez ograniczeń!), położonej vis-a-vis dworca kolejowego, skąd dotarcie do centrum zabiera mniej niż 20 minut. Część z nas była już w Amsterdamie, więc zwiedzanie odbywało się w różnych konfiguracjach, ale i tak każdy znalazł coś dla siebie. Nie mniej jednak, oprócz "standardowych" muzeów i spacerów po mieście (także tych wieczornych;), wszyscy postawiliśmy na gastroturystkę, gruntownie poznając liczne restauracje i jadłodajnie. Rekord ustanowiliśmy w restauracji typu all you can eat, serwującej sushi, gdzie w ciągu dwóch godzin udało nam się pochłonąć aż 76 potraw (sic!). Nie zapominając o piłkarskich wydarzeniach na antypodach, obejrzeliśmy także mecz reprezentacji Holandii z Danią. Jak się okazało, kibicowanie Holandii wespół z grupą 50-letnich tuziemców dostarczyło nam o wiele więcej emocji, niż moglibyśmy przypuszczać.

Środa upłynęła nam na szorowaniu Wenedy i ostatnich zakupach w Amsterdamie. Krótko przed północą dojechała do nas załoga Krzysia, kończąc ten "epicki" (w mniemaniu przynajmniej części załogi) rejs. Ahoj!

Zobacz galerię