Jak to od pewnego czasu bywa do Świnoujścia udaliśmy się ośrodkowym Joyem; może trochę drożej, ale wygodniej i znacznie bardziej komfortowe zakupy na miejscu. We wtorek rano załoga Spidera poprawiła co mogła na jachcie, my w tym czasie zrobiliśmy zakupy a potem przejęliśmy „Wenedę". Środa rozpoczęła się od omówienia zasad panujących na jachcie, alarmów i ogólnie co jak działa i w jakiej kolejności wykonywać wszelkie prace. A potem to już „Dalej w morze wychodzimy, nie szczędź sił dzisiaj jest nasz czas". Prognoza mówiła, że „północno-wschodni 5-6 będzie nas bajdewindem nieść"; no i poniósł nas, ale nie na Bornholm jak planowaliśmy, lecz do Sassnitz. Stało się tak gdyż nasz prezes (i nie tylko on) mógł niestety śmiało zaśpiewać „Dziś przyszedł do mnie paw, powiedział mi dzień dobry panu..."; a w zasadzie to małe stadko tych uroczych, kolorowych ptaszków. Wieczorny spacer po klifach, miasteczku, parę godzin snu i znowu „w morze czas nam"; tym razem zdecydowanie Bornholm, tym bardziej iż wiatr zapowiadał jachting a nie żeglarstwo.