|
Trwają przygotowania do kolejnej Wyprawy Żeglarskiej FINLANDIA 2008. Warto czasem wrócić do historii tych wypraw. Kiedy w roku 1989 w czerwcu wodowaliśmy jacht Weneda nikt nie mógł przewidzieć jego przyszłości. Wówczas ważne było tylko to, iż mamy jacht. Dla nas wówczas był olbrzymem, wchodziło się po schodach, można było stać w pozycji wyprostowanej, był duży kambuz a najważniejsze był porządny, duży i wyposażony kingston. Cóż za luksusy. Brakowało wówczas wiele rzeczy - nie było porządnego kompasu, aby zarobić pieniądze i kupić silnik malowaliśmy kilometry płotu w zaprzyjaźnionej firmie. Kiedy wreszcie uporaliśmy się z tymi "kłopotami" ruszyliśmy na pierwszy, wrześniowy, pełnomorski rejs bałtycki. Cóż to za przyjemność uruchomić silnik i tak sobie popłynąć ze Szczecina do Świnoujścia. Nastała jednak jesień i zaczęliśmy długie rozmowy na temat sezonu 1990. Pomysłów było tyle ilu nas zasiadało do dyskusji. Były to "trochę" inne czasy np. na paszport czekało się pół roku, wizy można było dostać tylko ze specjalnych okazjach lub z układu, aby zabrać np. chleb na rejs to trzeba było zatwierdzić listy prowiantowe w określonym urzędzie celnym, obowiązywała norma ile można cukru na osobę dziennie zabrać na rejs. Listy załogi zatwierdzało się na wiele miesięcy wcześniej, ponieważ trzeba było dostać wizę dla jachtu. To dziś w zasadzie wydaje się bajką lub opowiadaniem historycznym. Wierzcie mi tak było. O wyborze Finlandii trochę zadecydował przypadek. Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni otrzymało zaproszenie z Finlandii na Jubileuszowe Regaty z okazji 200 lat pokonania wojsk rosyjskich. Z punktu widzenia politycznego, w tym czasie, nie była to impreza "dobrze widziana" Zaproszenie jednak przyjęliśmy, nie wiem czy do końca przekonaliśmy władze i zaczęliśmy szalone przygotowania. Był to już listopad 1989 a do sezonu blisko. Nad przygotowaniem tego rejsu pracował sztab ludzi. Był to również problem z uprawnieniami, bo przecież tylko kapitan jachtowy mógł po Bałtyku prowadzić taki WIELKI jacht a tych nie mieliśmy. Różne problemy logistyczne, przed którymi stanęliśmy bardzo często prowadziły do załamania. Był to czas, kiedy nikt jeszcze nie wymyślił Internetu, jeśli był, to w fazie eksperymentalnej. W Polsce go na pewno nie było. Jednym z najtrudniejszych zadań był dojazd do Tallina gdzie postanowiliśmy wymieniać załogi. Do dziś nie mogę zapomnieć, jakie były formy zakupu biletów. Tallin to była stolica republiki potężnego sąsiada i obowiązywały w tym kraju przepisy, których pewnie do dnia dzisiejszego nikt nie rozumie na świecie. Dla ciekawości pociąg do Tallina jechał 48 godzin. Zabawa przednia a do tego transport prowiantu w specjalnych,szytych kontenerach, odprawy graniczne i cała moc atrakcji. Kto w tamtych czasach nie jechał kolejami radzieckimi nie wie, co znaczy określenie dot. okna "zakryto na zimu", lipiec, 30 stopni na dworze i 12 godzin mijanego lasu. A cóż się nie robi dla Finlandii. Wizy to oddzielny problem. Pamiętam, iż raz stałem całą noc i pół dnia pod ambasadą fińską w Warszawie po to tylko, aby zarezerwować kolejkę za tydzień. Jest koniec maja 1990 roku a my jeszcze nie mamy wiz. Ktoś chyba ostatnio wymyślił jakieś traktaty z Schengen. Fajna sprawa. Drugiego czerwca mamy ruszać. Przed nami nieznane. Jacek Mitka właśnie zdał egzamin kapitański. My jednak nie mamy wiz wjazdowych do Finlandii. Gorączkowe telefony /nie było tzw. komórkowych/ i wreszcie podejmujemy decyzję - płyniemy bez wiz. Nie mamy nawet "prygłaszenia" - zaproszenia do ZSRR tzn. Tallina. Wszystko inne w miarę załatwione. Listy prowiantowe są, bilety na pociąg kupione tylko ruszać. Przed wypłynięciem udało się w drodze nieoficjalnego zakupu zagranicznego zakupić urządzenie nawigacyjne DECCA - Dingi. Co za wspaniały Pribor - pokazywał nasza pozycję w postaci współrzędnych. Co prawda o wschodzie i zachodzie słońca rozrzut pozycji to około 30 mil, ale co tam. I tak nie musieliśmy biegać w porcie na dworzec kolejowy, aby sprawdzić gdzie właśnie wpłynęliśmy. Opatrzność wynagrodziła nam pogodą. Za dwanaście dni byliśmy w Zatoce Fińskiej przed latarnią Helsinki. Oczywistym jest, iż nie wiedzieliśmy o tym, że są jakieś atlasy szkierowe. Jedyną mapą na podejście to była mapa angielska 1 : 100 000. Od czego jednak były długie zimowe wieczory i polska locja 507. Znałem ją prawie na pamięć. Decyzja gdzie płyniemy jest jasna, do Helsinek bez wiz. Wchodzimy późnym wieczorem i cumujemy bez mała w centrum. Tego wieczoru przeżyliśmy wiele szoków kulturowych np. ubikacja na żetony, czyste ulice i parę takich drobiazgów, ale osłupiałem, kiedy podszedłem do wiszącego publicznego telefonu a tam słuchawka nieurwana, leży książka telefoniczna /cała i niezniszczona/. Wrzucam do otworu monetę przywiezioną z Polski, wykręcam numer i odzywa się znana mi osoba. Rozmawiamy sobie jakbym był w XXI wieku. Udało się wizy załatwić na miejscu /sprawdzali czy złożyliśmy dokumenty w Polsce/ i po dwóch dniach pięknie nas przywitali i życzyli miłego pobytu. Przez te dwa dni mogliśmy się normalnie poruszać po Helsinkach. Jakiś to dziwny kraj. Później przeskok Helsinki - Tallin a na dworzec wtacza się rosyjski pociąg z nową załogą. Wymiana serdeczna i tak zaczyna się nasza przygoda na linii Tallin - Helsinki i Finlandia południowa, Alandy i wszystko, co najpiękniejsze w świecie żeglarskim. Drugi turnus to regaty w Kotce. To takie bardzo sympatyczne miast w południowo - wschodniej Finlandii. 200 lat przed naszym rejsem Finowie, - którzy nie byli jeszcze organizmem państwowym, pobili rosyjską flotę. Kto był w Finlandii to wie, iż wystarczy zdjąć znaki nawigacyjne i każda obca flota przegrywa na skałach. Regaty to wielka impreza. Brało w niej udział około 120 jachtów z różnych krajów bałtyckich. Najbliżej mieli Rosjanie i ich było "skolko godno". Impreza iście królewska z udziałem króla Szwecji, dygnitarzy etc. Wypadliśmy tam, "jako tako" ale na pewno najlepiej z CWM-skich załóg. Inni nie mieli tyle szczęścia, aby jakoś spokojnie wrócić do kraju. To jednak inna historia. Poprowadziłem jeszcze cztery turnusy po szkierach fińskich i Alandach a na jednym byłem pierwszym oficerem. Poznałem ten przepiękny akwen i zakochałem się nim na dobre. To niespotykane miejsce na ziemi. Kiedy Pan Bóg stworzył świat, w siódmym dniu usiadł wieczorem i z kieszeni wysypał na ziemię ziarenka piasku, które mu tam pozostały, wpadły do morza i utworzyły tysiące wysp wokół Finlandii - to właśnie szkiery. Ten przypadkowy dar boski to wspaniała żeglarska kraina. Niestety Bóg dał też finom trochę dziwny język no, ale coś za coś. 12 września z Tallina wyruszyła ostatnia zmiana tej wyprawy i 30 września weszła do portu w Szczecinie. Brał w tym rejsie między innymi Sławek Wnuk. Kiedy zaształowaliśmy jacht na zimę decyzja była jednoznaczna. Rok 1991 to ponowna wyprawa do Finlandii. Co tam wizy, pociągi, przydziały żywności i inne niespodzianki. Wszystkie to działania i cały wysiłek logistyczny wart jest poznania tego wspaniałego świata. Jeśli gdziekolwiek nauczyłem się nawigacji w ciasnych przejściach to tylko tam. Obowiązuje tam kilka świętych zasad np. nie widzisz znaku to zbłądziłeś i wracaj skąd zacząłeś. Jeżeli wejdziesz w nocy do Helsinek to wejdziesz do każdego portu świata. Do wypraw "fińskich " wracaliśmy" jeszcze dwa razy. W roku 1998 r. wyruszyła Wyprawa ŻEGLARSKA Finlandia 1998. Portem wymiany był Tallin. Tam wielu doświadczonych instruktorów nauczyło się żeglować w szkierach a dziś są kapitanami, sternikami morskimi i wejście do żadnego portu świata nie jest im straszne. 2003 r. to ponowna wyprawa do Finlandii i Szwecji z tą jednak różnicą, iż portem wymiany była Ryga. A wszystko przez to, iż w 1998 r. deszcz rozmył nasyp pod torami kolejowymi i nie można było dojechać pociągiem do Tallina / na szczęście / W czasie tej operacji jacht pływał również do Sztokholmu oraz szkierów alandzkich. Jak kiedyś przejdę na emeryturę i choroba Parkinsona mi pozwoli to pewnie szczegółowo opiszę te żeglarskie zdarzenia. Będę je opisywał przy szklance mleka / jak to mawiał mój przyjaciel - mlekopij / fala nie będzie duża i wiatr też nie przekroczy dwunastki. Choć pewnie znany jest przypadek, że fale były tak duże, iż z dna zrywaliśmy kwiatki i na fali składaliśmy je panu Bogu w ofierze / mleko fińskie nie jest zbyt dobre /. Dla tych, co nie wierzą, która marina jest najpiękniejsza na Alandach pokazuję zdjęcie - niech zobaczą. Resztę wam opowiem przy ognisku.
|
|
|