- Witajcie. Wyglądacie na dość zmęczonych. Czy rejs dał się Wam aż tak we znaki?
- To nie rejs dał nam w kość, ale raczej powrót do Polski. Wracaliśmy autokarem z trzema przesiadkami – w Rydze, Wilnie i Warszawie. Czasem trzeba było czekać aż 5 godzin na kolejny transport, a spanie na autokarowym fotelu to prawdziwa sztuka.
- Domyślam się, że mało miejsca na nogi...
- Ha! Tutaj by się Pani zdziwiła, bo 2 z trzech autokarów przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. W jednym były skórzane fotele, mnóstwo miejsca na nogi wysuwane podnóżki. A w drugim w zagłówkach zamontowane były ekrany dotykowe, z muzyką, grami i mnóstwem filmówko wyboru w angielskiej wersji językowej...więc nadrabialiśmy kinowe zaległości.
- W takim razie już wiem skąd u Was takie niewyspanie. Byliście III turnusem Wenedy, jak wyglądała Wasza trasa?
- Zaczęliśmy w Rydze, potem popłynęliśmy do Rokuhuli, następnie Talin, Helsinki i koniec w Petersburgu.
- Zdążyliście zobaczyć choć trochę Rygi?
- Niestety mieliśmy niewiele czasu, więc ograniczyliśmy się do Starego Miasta i zakupów.
- Jakie wrażenie zrobiła na Was starówka?
- Był to kompleks małych placyków i ryneczków z ogromną ilością kawiarenek, restauracji, knajpek i ogródków, a z każdego wydobywała się muzyka na żywo. Przy stolikach siedzieli głównie obcokrajowcy, mieszkańców spotkać można było raczej poza ścisłym centrum.
- Mówiliście, że zrobiliście też zakupy. Jakie ceny są na Łotwie? Jest taniej niż w Polsce?
- Łotewska waluta to laty, w przeliczeniu ich na złotówki ceny wychodziły porównywalne. Jednak zaskoczył nas ogrom polskich produktów na półkach.
- Na przykład jakich?
- Przykładowo szukając buraków natchnęliśmy się na zestawy surówek z łowicza, a zaraz obok na czerwoną kapustę też z polską etykietą. Jak się bliżej przyjrzeliśmy to artykuły a polski stanowiły zdecydowaną większość!
- Waszym kolejnym portem była Rokuhula. Podobno planowaliście dopłynąć z Rygi do Talina. Dlaczego zmieniliście trasę?
- Faktycznie taki był nasz pierwotny zamysł. Jednak wiało w porywach 1°B. Dlatego rozsądniej dla nas było zatrzymać się w porcie po drodze, zjeść coś, przespać się i dopiero wtedy ruszyć dalej, bo prognozy zapowiadały wzmożenie wiatru.
- Jak wyglądała Rokuhula? Nigdy nie słyszałam o tym porcie.
- Jest to malutka marina w Estonii obok postoju dla promów. Niedawno otwarta i dobrze wyposażona...
- Nawet bardzo dobrze!!!! Pamiętacie kanapę pod kabiną prysznicową?
- Hahaha! Fakt... Widzi Pani? Nawet takie udogodnienia mieli dla tych co czekali na kąpiel. Ponadto w ramach odpoczynku w Rokuhuli urządziliśmy sobie piknik na kocu o zachodzie słońca.
- Prognozy się sprawdziły? Rozwiało się?
- Tak, wiało 3-4°B. Tylko kierunek wiatru nie był taki jak zapowiadali i przez pewnien czas musieliśmy płynąć bejdewindem.
- „Odchorowaliście" to?
- Nie. W ciągu całego rejsu nikt z nas nie miał choroby morskiej.
- A jakieś niespodzianki pogodowe?
- Właśnie w drodze do Talina złapała nas straszna burza. Wtedy nagle przestało wiać. To była akurat moja wachta i Kuby. Padało tak mocno, że woda zrobiła się biała, nie widziałam nic dalej niż na 15 metrów, a deszcz zacinał do tego stopnia, że musiałam sterować stojąc bokiem i usiłować zerkać na kompas żeby trzymać wyznaczony kurs. Sztormiak Kuby przegrał z deszczem – gdy go ściągnął wyglądał jakby wyszedł prosto z basenu!
- W takich momentach pewnie człowiek zastanawia się co go podkusiło, żeby popłynąć na morze...
- Skłamałabym mówiąc, że nie. Każdy w takich warunkach ma w głowie pytanie: „Co ja tu do cholery robię? Przecież mogłam robić teraz tyle innych rzeczy!!!"
- Jednak wracacie na kolejne rejsy.
- Tak. To o czym mówimy też jest swego rodzaju urokiem żeglarstwa. Nawet Pani nie wie jak człowiek potem docenia ciepłą herbatę, chwilę gdy ściąga z siebie mokry sztormiak, może położyć się na miękkim materacu w koi i przespać kolejne 4 godziny. No i jest oczywiście potem co wspominać. Ponadto kiedy przestaje padać albo mocno wiać – wątpliwości typu „co ja tu robię" znikają jak ręką odjął.
- Później był Talin. Co powiecei o tym mieście? Długo tam byliście?
- W sumie byliśmy tam 3 dni, ale z tego 2 dni zwiedzania, bo pierwszego dnia jak przypłynęliśmy była już 22.00.
- Co ciekawego zobaczyliście?
- W centrum Talina wędrowaliśmy trochę po starym mieście, zwiedzaliśmy cerkwie, różowy parlament z zewnątrz. Byliśmy też w muzeum marynistycznym i na wieży kościoła, skad rozpościerał się widok na całą panoramę miasta.
- Zakosztowaliście jakichś estońskich przysmaków?
- Taki pył nasz plan A, ale trzeba wziąć pod uwagę, że jest to stolica, a walutą jest euro. Ceny w restauracjach i knajpkach nastawione są raczej na obcokrajowców.
- Też jesteście obcokrajowcami...
- Tak, ale s t u d e n t a m i. Dlatego też zrealizowaliśmy plan B i ograniczyliśmy się do estońskiej pizzerii i pizzy w rozmiarze family.
- Zwiedzaliście Talin 2 dni. Na jakie atrakcje jeszcze się zdecydowaliście?
- Wybraliśmy się do hotelu VIRI, najstarszego hotelu w Talinie.
- Dlaczego do HOTELU?
- Na ostatnim piętrze było muzeum KGB – dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy na ten temat, a także poznaliśmy bliżej pracę w hotelu w tamtych czasach. Dołączyliśmy do grupy fińskich turystów z przewodnikiem, który opowiadał o tym wszystkim.
- Po fińsku?
- Nie, nie! Po angielsku, ale pani przewodnik mówiła bardzo wyraźnie, więc mogliśmy bez problemu wszystko zrozumieć.
- Jeszcze jakieś atrakcje?
- Owszem...kasyno Olimpic w porcie, gdzie staliśmy. Nie zdradzę szczegółów –powiem tylko, że dostaliśmy karty członkowskie i nikt niestety nie został młodym milionerem.
- Następnym portem były Helsinki. Przelot był bezproblemowy?
- Tak. Wiało 3-4°B i cały czas płynęliśmy baksztagiem. Rozwiało się dopiero między wyspami kiedy już wpływaliśmy do miasta i szukaliśmy względnie takiej mariny.
- Jakie wrażenie zrobiła na Was stolica Finlandii?
- Helsinki to raczej typowe miasto skandynawskie. Dużo zieleni, niewiele turystów. Mieliśmy wrażenie, że Finowie nigdzie się nie spieszą. Siedzą na ławkach w parku z gazetą, piją kawę w przydrożnych kawiarenkach, rozmawiają ze znajomymi siedząc na trawniku albo chodzą na darmowe koncerty.
- Wybraliście się na jakiś może?
- Nawet na 2! Kuba dorwał jakąś ulotkę, gdzie były wypisane wszystkie wydarzenia kulturalne w Helsinkach i tak oto trafiliśmy na koncert organowy w jednym z kościołów.
- Najlepsza drzemka w życiu!!!!!!!
- Hahahaha! Tak, faktycznie. Byliśmy tak zmęczeni całodziennym zwiedzaniem, że wszyscy zasnęliśmy w kościelnych ławkach! Drugi koncert na jakim byliśmy to koncert jakiejś fińskiej grupy jazzowej, ale to trzeba lubić taką muzykę, żeby ją docenić. Dziewczyny wolały inne atrakcje.
- O! Jakie?
- Znalazłyśmy sklep, w którym wszystkie artykuły były z maminkami – od ogromnych pluszaków, przez breloczki do kluczy i magnezy na lodówkę aż po foremki do ciasta. Do tego sztućce, talerze, kubki, termosy, instrumenty muzyczne, notesy, długopisy, parasole...no po prostu w s z y s t k o !
- Długo byliście w Helsinkach?
- 2 dni. Drugiego dnia popłynęliśmy promem na pobliską wyspę Sommenlina. Tam trochę pozwiedzaliśmy np. byliśmy w muzeum odprawy celnej, a Marcin wybrał się do muzeum II wojny światowej. Ponadto mieliśmy okazję pobawić się armatą i wejść do łodzi podwodnej.
- A jak ogólnie podobała Wam się wyspa?
- Piękne widoki i stosunkowo niewielu turystów. Cisza i spokój.
- A jakie ceny są w Finlandii?
- Podobne jak w Skandynawii niestety. Dlatego zakupy staraliśmy się ograniczyć do minimum, ale...dzięki temu mogliśmy kupić rosyjską banderę na bazarze.
- Nie mieliście jej na Wenedzie?
- Nie, ponieważ byliśmy pierwsza załogą Wenedy która wpłynęła na terytorium Rosji. Każda następna nie musi się już martwić o banderę.
- Jak minął Wam przelot z Helsinek do Petersburga? Nie chcieliście zatrzymać się po drodze jeszcze gdzieś w Finlandii?
- Chcieliśmy zatrzymać się w Kotce. Jednak warunki żeglarskie były wyśmienite – wiało 5°B, cały czas w rufę! Pogoda jak na zamówienie, wiec szkoda było jej marnować. Ponadto im wcześniej dopłynęlibyśmy do Petersburga tym więcej czasu na zwiedzanie.
- To był Wasz najdłuższy przelot?
- Tak, płynęliśmy 45h, ponad 180Mm, ale pogoda tak nas rozpieszczała że nie odczuliśmy tego jakoś szczególnie. No i postawiliśmy genakera który miał swoją własną sesję fotograficzną!
- Żeby wpłynąć na terytorium Rosji trzeba mieć wizy. Udało się Wam przejść granicę bez problemu?
- Wizy załatwialiśmy długo przed rejsem w Ambasadzie Rosyjskiej w Krakowie – każdy z nas otrzymał wizę, więc z tym nie było problemu. Na odprawie było kilka utrudnień, ale koniec końców udało się – zgłosili nasze przybycie przez telefon i mogliśmy
Wpłynąć tylko do jednej konkretnej mariny, gdzie już na nas czekali.
- Długo trwała ta odprawa?
- Dobrych kilka godzin, ale i tak nasze wizy były ważne od północy, więc przynajmniej mieliśmy czas żeby ugotować obiad.
- I co było potem?
- Potem już płynęliśmy małą nevką do portu. Już z daleka przywitała nas głośna muzyka. Im dalej płynęliśmy tym muzyka stawała się coraz głośniejsza. Mijaliśmy 3 imprezownie – w każdej inna muzyka, w każdej jak najgłośniej.
- Muzyka rosyjska?
- Skąd! Techno, muzyka elektroniczna i rovery znanych w miarę utworów.
- Ale w porcie już nie było jej chyba słychać, prawda?
- Hahaha! Było słychać ją 10 razy głośniej niż na wodzie! Do tego stroboskopy, lasery, neony. Tak się bawią Rosjanie w soboty.
-Długo potrafią się bawić?
- Dotrwali do 7 rano.
- Każdego dnia mieliście takie atrakcje?
- Nie, tylko w sobotę i niedzielę.
- A jak podobał się Wam Petersburg? Dużo zwiedzaliście?
- Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w dzielnicy Krestovski ostrov i do centrum dojeżdżaliśmy metrem – to już była jedna z atrakcji, bo stacje metra są stylizowane na stare – wszędzie jakieś ozdobne łuki, filary, marmury.
- A miasto?
- Cudowne! Pełne przepychu – jeszcze nigdy nie widziałem tylu przepięknych kamienic i budynków naraz, a w tle te złote dachy...
- Dużo turystów?
- Bardzo. Najwięcej ze wszystkich stolic w jakich byliśmy.
- Co zwiedzaliście?
- Między innymi muzeum tajnej policji, twierdze pietropawłowską, muzeum kosmosu, stare więzienie i Ermitaż.
- Co to jest Ermitaż?
- To muzeum, coś jak paryski Luwr. Udało nam się nie płacić za wstęp, bo okazało się, że w czwartki studenci i uczniowie zwiedzają za darmo.
- Co ciekawego jest w tym muzeum?
- Na opowiedzenie wszystkiego nie wystarczyłoby nam czasu...Powiem tylko że były tam między innymi komnaty cara – sypialnie, biblioteki, sala tronowa – wszystko wręcz ociekające złotem. Niesamowite wrażenie!
- Może tym razem zasmakowaliście w miejscowej kuchni?
- Tak, tym razem się udało. Trafiliśmy do typowego rosyjskiego bistro z jedzeniem na wagę. Nie było tam ani jednego turysty! Jedynie Rosjanie. Nie żałujemy, bardzo nam smakowało, a ceny też bardzo przystępne.
- A co powiecie o marinie w której staliście?
- Super! Nowa, dobrze wyposażona, z dostępem do Internetu. Nawet powiesili naszą flagę! Widać było że chyba nigdy jej wcześniej nie używali... Jedynymi mankamentami był brak przez 2 dni ciepłej wody pod prysznicem, bo zamontowali sobie jakąś udziwnianą super nowoczesną technologię i nie byli w stanie tego szybko naprawić, ponadto keja gdzie staliśmy strasznie się bujała, do tego stopnia że nie mogliśmy na niej ustać, ale to dlatego że przez 2 dni na morzu był sztorm, fale były też w porcie, a ze świeczką szukać jakiegokolwiek falochronu.
- Jak byście podsumowali krótko ten rejs?
- Uważamy rejs za udany, nawet bardzo! A lepszej pogody do żeglowania nie mogliśmy sobie wymarzyć!
- Pewnie już po cichu planujecie kolejną morską przygodę?
- Oj taaaaak...
- W takim razie życzę Wam by była równie udana jak ta. No i stopy wody pod kilem. Dziękuję Wam bardzo za rozmowę.
- My też dziękujemy...czas wreszcie rozpakować worki żeglarskie.
Rozmawiała: Patrycja Pokora
{pgcooliris id=389}