Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2024

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

IV Turnus Wenedy czyli 1000 mil morskiej żeglugi oraz kilometry przebytych szlaków

Bergen przywitało nas chłodno, rzęsistym deszczem i wysokimi cenami. Po komfortowym locie przesiedliśmy się do busa, który kosztował nas po 40zł i znaleźliśmy nasz jacht poznając przy okazji nietypowego rodaka o ambicjach masażysty. Załoga Jodełki zostawiła nam jacht zacumowany w malowniczym otoczeniu hanzeatyckich domków. Dogłębnie zwiedziliśmy uroki miasta, czekając na otwarcie sklepu gdzie znajdowały się upragnione przez nas mapy do Alesundu. Kiedy niektórzy zaspokoili już swój głód kebaba, mogliśmy spokojnie pożegnać Bergen.

Obierając kurs na północ zostaliśmy miło zaskoczeni wiatrem w plecy. Chociaż część załogi z bólem przeżyła pierwsze fale Morza Północnego, przelot należy uznać za udany, bo dopłynęliśmy dużo szybciej niż zakładaliśmy; w ten sposób zrealizowaliśmy ambitny plan dopłynięcia tam, gdzie Wenedy nigdy jeszcze nie było. Alesund - miasto uważane za najbardziej urokliwe w całej Norwegii nie rozczarowywało nas od samego wejścia do portu. Szczyt naszego zachwytu osiągnęliśmy po przejściu 444 schodów, kiedy dane nam było nacieszyć się panoramą miasta przedzielonego błękitną tonią zatoki. W między czasie, poczuliśmy dotyk cywilizacji wchodząc do kafejki internetowej po prognozę pogody a Michał po teksty piosenek Kaczmarskiego, które to śpiewał ciesząc nasze uszy przez cały rejs.

Alesund - Godoya - Geirangerfiord

Z malowniczego Alesundu udaliśmy się na równie piękną wyspę Godoya, gdzie chcieliśmy dotrzeć do położonego wysoko w górach jeziorka. W tym momencie Grześ zaczął zaszczepiać w nas miłość do chodzenia po górach, wyciągając nas na baaardzo strome podejście, bo na mapie morskiej nie zaznaczają szlaków?. Mimo częstych kąpieli błotnych, podciągania się na skałach i kępach trawy oraz omijania obsuwających się kamieni, warto było zobaczyć ten widok i popływać w lodowatej słodkiej wodzie. Fakt wchodzenia do wody, uwieczniony na czterominutowym filmiku, sprawił nam wielką frajdę, pomimo dużo mniejszych niż spodziewane rozmiarów jeziorka. Następnie udaliśmy się do jednego z rozsławionych norweskich fiordów wpisanego na listę UNESCO. Po ponad godzinnej drodze serpentynami poczuliśmy się głęboko rozczarowani umiejscowieniem widniejącego na wszystkich pocztówkach punktu widokowego na zatokę. Był zdecydowanie za blisko i za nisko w stosunku do naszych oczekiwań.

Geirangerfiord - Bergen - Sunndal

Po pierwszej przygodzie z fiordami udaliśmy się na południe w stronę lodowca. Stale utrzymujący się południowy wiatr zmusił nas do halsowania i uraczył 7oB. Choroba części załogi skłoniła nas do postoju w Bergen, gdzie Grześ udowodnił, że potrafi stanąć longside przy pomoście na długości zdawałoby się krótszej niż kadłub Wenedy. Po krótkim śnie i długo wyczekiwanym prysznicu oddaliśmy cumy kontynuując naszą drogę ku skutym lodem szczytom. Optymizmem w tej podróży natchnął nas pierwszy dzień norweskiego słońca i radośnie pracujący genaker. Postój w Sunndal zaczęliśmy od śniadania mistrzów w bajkowej scenerii gór dumnie wznoszących się nad poziomem morza. Wspinaczkę ku wiecznie zmrożonej górze zaczęliśmy od nie do końca zamierzonego ośmiokilometroweo spaceru wzdłuż wybrzeża. Oświetlani promieniami słońca, pchani ambitnym planem Grzesia wspinaliśmy się wśród pięknych widoków ku śnieżnemu językowi lodowca, gdzie miejscowe kozy, pomimo naszych szczerych chęci zaprzyjaźnienia się, zaczęły dobierać się do naszego jedzenia. Po drodze Marcin znalazł zagubiony wśród ściółki telefon, który miejmy nadzieję, powróci do swojego właściciela przy pomocy havnemaistra.

Sunndal - Lyseboton

Lysefiord - najbardziej znany z fiordów zachwycił nas rozlicznymi kaskadami wodospadów, pionowymi skałami opadającymi ku powierzchni wody i niedostępnymi chatkami ukrytymi pośród drzew. Po dotarciu na miejsce wybraliśmy się do lokalnej atrakcji turystycznej - zawieszonej w wąwozie skały Kieragbolten. Pięciogodzinny marsz zapowiadający się w strugach deszczu zniechęciłby każdego, ale nie nas. Ze schroniska, gdzie odważnie szarpnęliśmy się na kawę w barze, ruszyliśmy ku celowi stromym szlakiem, na którym bezcenną pomocą okazywały się łańcuchy. Za trzema szczytami, trzema dolinami i płaskowyżem odnaleźliśmy bajkowy kamień usytuowany nad kilometrową przepaścią i wodospadem. Widok ten przyprawił nas o zachwyt nad pięknem tego unikatowego dzieła natury.

Lyseboton - Stavanger

Przelot minął nam niezwykle spokojnie. Pobyt w Stavanger, ostatnim naszym norweskim porcie, spędziliśmy na zwiedzaniu urokliwego starego miasta i pogoni za pamiątkami. Największą atrakcją było jednak Muzeum Ropy, które żeby dokładnie zwiedzić, wymagałoby kilku dni. Szczególną uwagę poświęciliśmy części związanej z ratownictwem morskim, próbując nakręcić instruktarzowy filmik z kapsuły ratunkowej i przymierzając gustowne pomarańczowe kombinezony. Ostatnie chwile w Norwegii spędziliśmy na placu zabaw zrobionym z części pozostałych po instalacjach wydobywczych.

Stavanger - Thyboron

Sprzyjający wiatr prowadził nas przez cały okryty złą sławą Skaggerak. Dzięki temu mogliśmy cieszyć się 25 godzinami non stop na genakerze. Szczęście opuściło nas u wybrzeży Danii, gdzie wiatr zaczął odkręcać i wzmagać się, a przy nocnym podejściu do Thyboron towarzyszyło nam wiele jednostek w tym statek o ograniczonej manewrowości z którym musieliśmy się mijać przy samych główkach portu. Samo miasto, choć nie było zbyt atrakcyjne, ujęło nas swoim spokojem. Dzięki oszczędności II oficera podczas całego rejsu, w ostatni dzień mogliśmy sobie pozwolić na małe szaleństwo jakim była wizyta w jak zwykle drogim skandynawskim barze. Następną załogę powitaliśmy w środku nocy; byli przerażeni i zziębnięci.

Rejs przebiegał w dobrej żeglarskiej atmosferze, która zaczęła skłaniać niektórych członków załogi do ujęcia co ciekawszych momentów w pamiętniku...

Zobacz galerię