A gdyby tak przenieść się w czasie, w przyszłość, i zajrzeć do kontenera Wenedy, w której zimuje sprzęt i takielunek, w środku zimy 2009? W długie, chłodne wieczory, gdy zapada zmrok może toczą się tam poważne rozmowy i wspomnienia z rejsów między leżącymi koło siebie sprzętami? Gdyby tak faktycznie było, może wieczór w którym wspominałyby pierwszy rejs w 2008 raku, wyglądał by tak...
Najpierw głos zabrałby wiatromierz, który mówiłby tak...
Nie było źle. Większość czasu nie wiało mocno. Bywały dni że niemal ledwo kręcił mi się wiatraczek. Raptem 5 - 8 węzłów. Nudziło mi się. Choć to było tylko kilka dni, bo w dużej mierze wesoło się obracałem przy sile wiatru 4 - 5 w skali Beauforta. Choć pamiętam też czas gdy już dobrze mnie zwichrowało, a było to przy powrocie na Skagerrak. Wiaterek spokojnie utrzymywał się przez dobę na poziomie 25m/s. Najfajniej jednak było gdy zmyślna załoga Wenedy nie pozwoliła mi na szarpanie się ze sztormowym wiatrem nad cieśninami. Stałem sobie wtedy spokojnie w Oslo gdzie powiew był nawet ubogi. Jednym słowem - pokręciłem się przez te trzy tygodnie nieźle, lecz na szczęście wiatraczka mi nie urwało.
Na to pewnie zaoponowałby stropik do foka. Widzisz wiatrak - ty sobie spokojnie się kręcisz a mnie szarpią na prawo i lewo. Powiem Wam że tyle razy zmieniali sztaksle, że mnie szekla rozbolała. Fok góra, fok dół, Genaker góra, dół... w kółko. Tylko z kokpitu dochodziły mnie głosy kapitana: 25, 33, genaker, 33, 25, 17... a oni przynosili te foki i przepinali w kółko. Bo to słabło, bo cichło, bo tężało, bo noc. Nawet grot miał za swoje, pierwszy ref , drugi... Ba, śmiałem się nawet bo wyciągnęli z dziobówki nawet dorodnego grota sztormowego. Ale trzymałem żagle dzielnie. Nic się nie potargało a załoga pływała regatowo, nawet po 7 węzłów. To dzięki mnie, tak śmigali...
A ja tam wiem coś innego - zapiszczała łyżeczka do herbaty. Jedzenie im się czasem psuło i byli zdziwieni. Krzywili się i mówili: W Kemi to nawet nutelka zamarzła, a tu co, parówki się zepsuły. Hahaha, nie przypuszczali że będzie tak ciepło. Nawet gorącej herbaty mało wypili. Woda się kończyła, soki znikły szybko a mielone cuchnęły po otwarciu... Ale od chłopaków ze skrzyneczki ze sztućcami wiem, że jak zawsze weki pierwsza klasa i wyobraźnia załogantki Gosi, pozwalała wyczarować pyszne sałaki i potrawy niemal z niczego.
Ja tam wiem Lepiej - burknęła szczotka do kingstona... Cicho! Lepiej śpij i nic nie mów! - zakrzyczeli ją wszyscy.
Oj dzieciaki - basowym tonem, jęknął odbijacz. Na tym rejsie się przynajmniej nie napracowałem. Dzielnie staliśmy na baczność w portach w Szczecinie, Świnoujściu, Oslo, Drobak, Horten, Tonsberg, Helsingor czy Kopenhaga. Manewry były bez zastrzeżeń - w końcu kap. Machelski stał za sterem. Ale tak naprawdę tylko dziennik pokładowy będzie wiedział co się działo... ale on jest w Ośrodku.
Tym czasem dziennik wiedział że rejs trwał trzy tygodnie (320h w drodze), w tym czasie załoga w składzie Piotr Machelski, Małgorzata Burkhard, Paweł Burkhard, Paweł Gąsowski przebyła 960 Mm odwiedzając 6 portów. Ze zdarzeń niespodziewanych - zdarzyło się kilka usterek wynikających z codziennej eksploatacji jachtu, lub korekty przedsezonowych poprawek. Rejs zakończono w Świnoujściu z dodatkowym pobytem w Szczecińskiej stoczni na poprawki. Tam też hospitalizowano Chart Ploter i Autopilota. Po dobie pobytu w serwisie, trafili sprawni na jacht. Za wszelkie sprawy rehabilitacji sprzętu jak zawsze opowiadał, złota rączka Paweł B. który w warunkach morskich wygenerował wzbudzacz do alternatora. Majstersztyk. (wywiad ze wzbudzaczem w przyszłym sezonie)
Lecz tak naprawdę najwięcej o tym rejsie wiedziały poduszki, które codziennie, a nawet wielokrotnie w ciągu dnia witały się z pełnymi wrażeń głowami uczestników wycieczki do Oslo. Gdyby zimowały w kontenerze na pewno wysnuły by najbardziej wielowątkowy opis dni od 1 do 21 czerwca. Powiedziały by tak...
Każdy w tym rejsie, traktował go inaczej... Każdy odpoczywał od lądowych spraw zanurzając się w lekturze książek, dźwiękach muzyki czy pisaniu.... smsów? Załoga była zgrana, nie raz pływająca ze sobą, rozumieli się dobrze, nie było zatargów, podejmowali wspólnie decyzje, no chyba że podejmował ja kapitan. Śmiali się z siebie i wielu sytuacji, żartowali i wspominali stare czasy, których nawet te poduszki nie pamiętały. Czasem toczyli poważne dyskusje przy szklaneczce herbaty. To o Ośrodku, to o harcerstwie to o zasadach, planach życiowych czy wygranej Kubicy i innych życiowych kwestiach. Gdy ruszali w porcie na ląd, wracali z pełnymi głowami przeżyć. Najbardziej miłymi wspomnieniami obdarzali port w Oslo. Muzeum Kon Tiki, skansen, galerie i wyprawa na skocznie w Holmenkolen, pozostaną długo w ich pamięci. Heyerdahl, Munch, Małysz - to nazwiska które spotykali w Oslo. Codziennie rozkoszowali się widokami Oslofiordu, patrząc na to jak żyją Norwegowie. Czasem nieco rozczarowani standardem norweskim marin dla gości, szukali czasu do wypoczynku to w mniejszych to większych portach. Czasem wbrew aurze, deszcz i burze, odwiedzali nieznane im dotąd dzielnice Kopenhagi - "Wolne Miasto Christiania" - dzielnica dla hipisów.
Z pozoru dużo spali, ale ten czas był potrzebny by bezpiecznie i spokojnie żeglować nawet w trudniejszych warunkach. Niejednokrotnie gdy tulili głowę do poduszki pojawiały się marzenia o kolejnych wyprawach. Tu głosy były podzielone: od Nordcap przez Hiszpanię na Karaiby. Tak czy inaczej niezależnie gdzie trafią w tym składzie czy innym, podziwiali budynki, budowle hydrotechniczne, czy piękno morza i norweskiej linii brzegowej, która podobno łącznie liczy ponad 20 tyś. km.
Udało im się. Osiągnęli to co zaplanowali. Widzieli Oslo. Bezpiecznie wrócili. Spędzili czas wartościowo. Lecz w ostatnią noc każdy śnił o tym co tak naprawdę wielka przestrzeń jaką jest Norwegia ma za drzwiami o nazwie Oslo. Tym razem stanęli w drzwiach i zobaczyli że najpiękniejsze fiordy są daleko na Zachód, że cudowne parki krajobrazowe, z niesamowitymi górami i jeziorami rozciągają sie 500 km na północ od Oslo, że Lofoty, Nordlan to krainy tak odległe dla nich jak Szwajcaria od Bałtyku. Może kiedyś tam wrócą. Wsiądą na pokład w Bergen a może w Alesund i wezmą kurs na północ. Wtedy znów zamarzną ziemniaki w bakiście a krótkie spodenki stanowić będą tylko wspomnienie... Norwegia nadal została dla nich magiczną krainą z obrazka... lecz wiedzą już gdzie są jej drzwi.