19.08
Wyruszyliśmy wcześnie rano (0700). Siedemnastogodzinna przeprawa na Bornholm dała nam się nieźle we znaki. Każdy z nas, oprócz niezwyciężonej Pani Kapitan cyt."Husiu, husiu i wielkie tam halo", oddał należny hołd Neptunowi. Mimo to dzielnie dawaliśmy radę. Dzień upłynął nam pod znakiem dużych fal i ogromnej ilości pochłoniętych sucharków. W godzinę duchów przywitał nas spokój mariny w Roenne, gdzie szybko udaliśmy się na zasłużony spoczynek.
20.08
Wypoczęci i pełni sił, w godzinach wczesno popołudniowych, wybraliśmy się na spacer po stolicy Bornholmu. W przyjaznej kawiarence rozmieniliśmy banknoty, aby uzyskać drobne na upragniony prysznic. W drodze powrotnej wygraliśmy walkę z samowyzwalaczem w aparacie, dzięki temu na zdjęciu widnieje cała nasza piątka. Punkt 1700 i po Roenne pozostają już tylko miłe wspomnienia (i zdjęcia?).
Według myśli gdy się ściemni to się rozjaśni, po zachodzie słońca czekał nas slalom między rozświetloną gromadą statków, płynących rutą.
Późną nocą bezpiecznie dotarliśmy do portu w Ystad.
21.08
Godzina 0900 i obudziło nas pukanie nieśmiałego lecz odrobinę namolnego Hafenmaistra. Po uiszczeniu opłaty postanowiliśmy zażyć jeszcze odrobinę snu. Wstaliśmy akurat na obiad - pyszne spaghetti z dodatkową porcja żółtego sera przygotowane przez rodzynka, szefa kuchni, Radka. Uwieńczeniem dnia był spacer po wyjątkowo malowniczym miasteczku, jakim jest Ystad. Powrót, szybkie mycie i do łóżek, aby zerwać się skoro świt i ruszać dalej.
22.08
Jak zaplanowaliśmy - tak zrobiliśmy i wcześnie rano wypłynęliśmy z portu. Pogoda wyborna. Wiatr, słońce i sprzyjająca fala, która ku uciesze Pani Kapitan, pozwoliła nam zjeść pełnowartościowy obiad na morzu. Dodatkową atrakcją była obserwacja szybko oddalającego się czarnego katamaranu. Dzięki całkiem niezłej prędkości (średnio 5,5 knt) jeszcze przed zachodem słońca dotarliśmy do Kopenhagi, skąd serdecznie pozdrawiamy żeglarskim ahoj!
23.08
Szkoda czasu na sen, kiedy jest się w stolicy Danii! Zaraz po pożywnym śniadaniu, postanowiliśmy wyruszyć poznawać uroki tego wielkiego miasta. Kolejno mieliśmy okazję zobaczyć: nowoczesny budynek opery, starówkę na której kwitnie życie kulturalne, Stroget czyli handlową ulicę Kopenhagi wijącą się przez aż 1,5km oraz Nyhavn - ulicę na kanale, na którym przed 200 laty cumowały żaglowce z całego świata. Do dziś dnia na tym pełnym życia nabrzeżu panuje wspaniała atmosfera, czego byliśmy świadkami. Na deser zostawiliśmy sobie portową promenadę Langelinie z charakterystycznym posągiem syrenki. Jak się okazało czekała na nas dodatkowa atrakcja, albowiem trafiliśmy na obchody 70. urodzin syreny. Były kwiaty, mnóstwo turystów, duńska telewizja, grupa protestujących i oczywiście my ? Po wielogodzinnej wyprawie wróciliśmy na jacht, zjedliśmy obiadokolacje, zaliczyliśmy sjestę i jako, że było nam ciągle mało... wyruszyliśmy na miasto. Tym razem jednak był to krótszy spacer, podczas którego podziwialiśmy miasto oświetlone mnóstwem świateł i neonów. Miasto tętniące życiem.
24.08 - 25.08
Rano śniadanko, prysznic i płyniemy dalej. Celem był zamek w Helsingorze. Cel można powiedzieć został osiągnięty. Mamy mnóstwo zdjęć.. robionych z jachtu. Sprzyjające warunki sprawiły, że Pani Kapitan wraz ze swą załogą podjęła następującą decyzję - opływamy Zelandię od strony północnej. Tym sposobem stawiliśmy czoła wodom Kattegatu. Przelot był nie tyle trudny, co dość męczący. Przez 40 godzin byliśmy skazani na Kattegat a Kattegat skazany był na nas. Jednak żadna ze stron nie narzekała zbytnio. Po dawce prawdziwego żeglarstwa (nie jachtingu!) dotarliśmy do Kalunborga. Mieszkańcy chyba cieszyli się na nasz przyjazd, bo w momencie kiedy przyjęliśmy kurs toru podejściowego portu w Kalundborgu na niebie pojawiły się sztuczne ognie. Nawet jeśli nie były one puszczane z tej okazji, nie wyprowadzaliśmy się z błędu i do dziś dnia żyjemy w przekonaniu, że ognie były dla nas ;) Zacumowaliśmy ok godziny 0200. Klar, wieczorna a raczej nocna toaleta i w śpiwory.
26.08
Nie mogąc sobie pozwolić na lenistwo, od rana zabraliśmy się do roboty. Korzystając ze słonecznej pogody suszyliśmy i wietrzyliśmy wszystko co się do tego nadawało. Kicia wraz z Panią Kapitan udały się na szybkie zakupy. Celem było pieczywo, pomidory, sok. Nieplanowanym zakupem były ziemniaki w słoiku, z których później nasz drugi zrobił puree do pulpetów z pieczarkami, chcąc w ten sposób połechtać podniebienia swej załogi. W tym samym czasie Wisienka wraz z Olą i Radkiem zajmowali się wietrzeniem naszych rzeczy które po długim przelocie wyjątkowo tego potrzebowały. Tego samego dnia wyruszyliśmy dalej. Przez wiat wiejący nam w dziób wypłynięcie z samej zatoki zajęło nam całe 4 godz. Kiedy dostaliśmy się na wody Wielkiego Bełtu obraliśmy kurs na Gedser - portowe miasteczko na samym południu Danii, na wyspie Falster.
27.08
W okolicach południa dotarliśmy na miejsce. Mimo małej awarii prądu w marinie podładowaliśmy osobiste akumulatory jedząc pyszny obiad. Byliśmy swego rodzaju atrakcją, jak to zwykle bywa, kiedy tak "młoda" załoga wpływa do mariny gdzie średnia wieku wynosi 55lat. Choć trzeba przyznać, że pani Hafenmajstrowa wyjątkowo się wybijała. Była to młoda dziewczyna z nienagannym makijażem i idealnie ułożoną fryzurą. Lekkie zdziwienie pojawiło się naszych twarzach tym bardziej, że jesteśmy przyzwyczajeni do starych wilków morskich. Wracając jednak do menu. Na deser rozkoszowaliśmy się soczystymi nektarynkami. Choć prawdziwa uczta dopiero była przed nami - na kolacje serwowany był świeży chleb ze smalcem! Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem i dotarło do nas, że zbliżamy się powoli do końca.. doszliśmy do wniosku że jak najlepiej trzeba wykorzystać te dni. Z tą myślą udaliśmy się do spania.
28.08
Początkowo naszym celem był Rostok w Niemczech. Jednak pogoda był zbyt piękna a załoga zbyt chętna do tego by pływać. I tak oto została podjęta decyzja - jeszcze raz Bornholm! Niewątpliwie był to najpiękniejszy przelot naszego rejsu. Byliśmy wypoczęci a pogoda wyjątkowo nam sprzyjała. Każdy z nas zachwycał się kolejno: zachodem słońca, bezchmurnym, gwieździstym niebem w nocy i w końcu wschodem słońca któremu towarzyszyła tęcza i to nie jedna! To fakt, że nigdzie indziej nie uświadczysz takich zjawiskowych widoków. Tylko na morzu...
29.08
Po przestudiowaniu jednego z przewodników pana Kulińskiego, obraliśmy kurs na Hasle. Z samego rana, dzięki historycznemu wykładowi naszej przebojowej Pani Kapitan, mieliśmy okazje poznać historię trójłopatowych wiatraków. Po zacumowaniu i zdobyciu monet na żetony o nominale 5 koron (co wbrew pozorom nie było taki łatwe) zabraliśmy się za klar, aby w nagrodę zafundować sobie gorący aż 4minutowy prysznic. Wycieczka do marketu i winogrona i lody za kawał dobrej roboty dla załogi. Wieczorem wspólny spacer i liczenie kotów włóczących się po uliczkach Hasle. Po powrocie seans filmowy. Jednak jak się okazało - nade wszystko najbardziej cenimy sobie sen. Tak więc po 30min projekcji wszyscy oddaliśmy się w objęcia Morfeusza.
30.08
Cel - Świnoujście. I do domu. Jak się okazało był to najcięższy przelot. Wiatr grymaśny wiał od 1?B do 6?B. Chmury postanowiły nie przepuścić nam promieni słonecznych a wręcz przeciwnie sprowadziły na nas deszcz. Takie warunki zmuszały nas do bycia w ciągłej gotowości. Ale nie poddawaliśmy się. Sił również nie brakło. Zafundowaliśmy sobie pełnowartościowy obiad, bo wiadomo człowiek głodny to człowiek zły i słaby. I płynęliśmy, i płynęliśmy i płynęliśmy...
31.08
...i po 22 godzinach dopłynęliśmy. Na śniadanie zjedliśmy po pysznym polskim kebabie, zażyliśmy odrobinę snu i do roboty. Fakt że cały czas padał deszcz nie pomagał nam wysuszyć żagli, naszego ekwipunku i nas samych. Jednak po interwencji drugiego, bosman postanowił pomóc i udostępnił halę, w której mogliśmy rozwiesić żagle. Całodniowe klarowanie przy tak niesprzyjających warunkach dało nam nieźle w kość. Jednak do uroczystej kolacji kapitańskiej wszyscy usiedliśmy z uśmiechem na ustach, choć z drugiej strony żal ściskał nam serducha, że to już koniec tej żeglarskiej przygody. Podziękowania dla fantastycznej Pani Kapitan, życzenia urodzinowe dla Wisienki i wspomnienia chwil dobrych i tych bardzo dobrych sprawiły, że był to wieczór, który upłynął nam w fantastycznej atmosferze.