Jacht: s/y Weneda
Nasz rejs rozpoczął się 20.07.2006 r na Dworcu Centralnym PKP w Katowicach. Jednak zapobiegawczo załoga postanowiła nie jechać w komplecie, mając na uwadze to że przez najbliższe 3 tygodnie będziemy przebywać tylko w swoim towarzystwie, co okazało się zupełnie niepotrzebne ? .Tak wiec Paweł Stojak nasz poważny I oficer, Ania Ickowicz nie do końca poważny II oficer i ja stawiliśmy się na dworcu w celu udania się tym jakże dobrze znanym wszystkim żeglarzom środkiem transportu do Świnoujścia. Po wyściskaniu nas ze wszystkich stron przez przerażone mamy, zapakowaliśmy się do pociągu.
Piątek 21.07.06 r
Po całonocnej tułaczce z ulgą wysiedliśmy na dworcu w Świnoujściu. Obładowani rzeczami jak wielbłądy udaliśmy się do Portu Północnego gdzie czekała już na nas Weneda i uśmiechnięta poprzednia załoga. Nasz dzielny kapitan Miś razem z Pawłem Burkhardem sprawnie przejęli jacht, po czym mogliśmy się spokojnie rozgościć. Wrzuciliśmy rzeczy i udaliśmy się na "małe" zakupy. Wykupiwszy połowę supermarketu, zdecydowaliśmy się wezwać taksówkę-tylko, czemu aż ze Szczecina?:))- i posiadając 8 kg żółtego sera (zgodnie z zapiskami prowiantowymi II-go) byliśmy gotowi na każdą trasę :). A ponieważ w piątek się nie wypływa udaliśmy się na plażę gdzie trafiliśmy na koncert Hey i prześliczny zachód słońca.
Sobota 22.07.06 r
Ostatnie spojrzenie na polski ląd i nasz pierwszy przelot - cel Sassnitz. Nie obyło się oczywiście bez oddania honorowego hołdu Neptunowi- jedynie Miś nie zdecydował się odwiedzić miejscówki na rufie. I tak wieczorem dotarliśmy do naszego pierwszego portu. Z braku wolnego miejsca stanęliśmy tak daleko od toalet jak to jest tylko możliwe, ale w końcu mały spacerek przed snem nie jest zły.
Niedziela 23.07.06 r
Rano w porcie zrobiło się luźniej, więc postanowiliśmy stanąć bliżej, nawet nie zdążyliśmy rzucić cumy na keję a już zobaczyliśmy szczerzące się do nas twarze dwóch niemieckich Polizei - no tak...Następnie ruszyliśmy do miasta w celu odnalezienia jakiegoś spożywczego pozostawiając naszego skippera sam na sam z mapami. Miasto okazało się pełne aptek, optyków i restauracji z chińskim żarciem, ale niestety otwartych spożywczych niet. W końcu dopadliśmy jeden i postanowiliśmy zaszaleć kupując pudełko cytrynowych lodów- a jak:). W znakomitych humorach skonsumowaliśmy obiad i obraliśmy kurs na Nexo- dalej w bajdewindzie.
Poniedziałek 24.07.06 r
Nexo okazało się prześlicznym duńskim miasteczkiem, które z ogromną przyjemnością poszliśmy zwiedzać, a żeby naszemu włóczeniu się nadać głębszy sens oficjalnie szukaliśmy "nawigacyjnego notesu" dla naszego I oficera. Jako że pogoda nas rozpieszczała udaliśmy się również na lody z kolorowym drysem-czyli jak się dowiedzieliśmy posypką- a podczas kupowania ujawniły się nasze wybitne zdolności językowe. Żeńskiej części załogi udało się nie dość, że nie wydać koron pod prysznicem to jeszcze zarobić! Dzięki temu kupiliśmy duński sok pomarańczowy z wróżbami, które oczywiście udało nam się bez problemów rozszyfrować. Do atrakcji wieczoru trzeba by również zaliczyć spotkanie z polskim wilkiem morskim, który posiadając żeglarza jachtowego i pagaje na wantach dopłynął dzielnie do portu mimo stanu morza 7:)))
Wtorek 25.07.06 r
Wyspani postanowiliśmy udać się do pobliskiego portu - Svaneke. Wybór okazał się bardzo trafny. Port, choć niewielki, wykuty w skałach robił wrażenie. Warty zwiedzenia był bardzo dobrze utrzymany cmentarzyk. Po powrocie Paweł z Radkiem zabrali się za obiad (wyszedł im pyszny), a ja z Anią i Misiem udaliśmy się na falochron w celu wypisania kartek. Gdy posiłek znalazł się bezpiecznie w naszych żołądkach czekał już na nas następny port - Kalmar.
Środa 26.07.06 r
Po całonocnej żegludze zobaczyliśmy upragniony port z jakże wyczekiwaną sauną. Wpływając zostaliśmy powiadomieni przez miłego pana na pontonie, że w porcie nie ma miejsc i musimy stanąć longside. Potem nastąpił szybki klar, zarówno pokładu jak i załogi (prysznice bez limitu czasowego-raj), poczym cała załoga świeża i pachnąca udała się na zwiedzanie. Na zamku odbywał się właśnie koncert muzyki poważnej, jednak nam bardziej do gustu przypadł koncert jazzowy, którego wysłuchaliśmy wylegując się na trawie. Bardzo udany dzień zwieńczyła kolacja na kei.
Czwartek 27.07.06 r
Rano dzięki Ani i naszemu kochanemu skipperowi mieliśmy na śniadanko świeży chlebek, nie to, co nasz polski, ale nie wypada marudzić, korzystając z tego, że pogoda nam dopisywała ruszyliśmy dalej. Za główkami czekał na nasz pierwszy baksztag i uroki pływania w nim...W nocy było też parę atrakcji - statek kosmiczny z 5 czerwonymi światełkami tudzież szalone promy, jednak dzielnie sobie z nimi poradziliśmy.
Piątek 28.07.06 r
Po nocnych atrakcjach z ulgą wpłynęliśmy do kolejnego portu - Visby. Jako że byliśmy 'troszkę' nieprzytomni, pierwsze co, to poszliśmy spać:) Mieliśmy również w planach obiad z kaczką w roli głównej, jako że pełno ich pływało po basenie portowym, jednak ostatecznie wygrało spaghetti. Natomiast wieczorem czas nam umilała pięknie śpiewająca pani z restauracjo-statku obok.
Sobota 29.07.06 r
Po opuszczeniu Visby pogoda pierwszy raz nam się zbuntowała - nie wieje. Ale dla prawdziwych żeglarzy nawet to nie jest przeszkodą. Mimo to wieczorem po "męskiej decyzji" Ani postanawiamy zawitać do portu a raczej porciku rybackiego- Boda.
Niedziela 30.07.06 r
Przespawszy się nieco z nadzieją na wiatr jak najszybciej opuściliśmy porcik ( ach ten zapach), niestety wiatr nie zmienił zdania i w dalszym ciągu nie wiało. Nie przeszkadzało nam to jednak płynąć pięknie "na motyla".
Poniedziałek 31.07.06 r
W poszukiwaniu wiatru odwiedziliśmy kolejny port - Gronhogen. Osada bardzo przytulna, a jej główna atrakcja to sklep spożywczy. W jego pobliżu trafiliśmy na wyprzedaż- każdy wziął to, na co ma ochotę a odpłatność wrzucił do rury- oryginalne nie powiem. I taką to drogą nabyliśmy jedyną i niepowtarzalną płytę z podobizną Pawła:)).
Wtorek 01.08.06 r
Popołudniu wpłynęliśmy do Allinge gdzie, z braku miejsc, byliśmy zmuszeni do zatrzymania się longside do bardzo niesympatyczny Niemca. Po chwili do nas zacumował przemiły Polak pływający pod niemiecką banderą. Dodatkową atrakcją okazała się orkiestra, która umiejscowiła się na falochronie i zaczęła grać gdy wypływaliśmy. Uwieńczeniem tego dziwnego dnia był przemiły wieczór w nadmorskim pubie, o którym zapewne cała załoga, a zwłaszcza poderwany przez blond Duńczyka Radek, będzie jeszcze długo, długo pamiętać.
Środa 02.08.06 r
Rano obudziła nas bardzo niemiła pogoda- chyba za długo mieliśmy szczęście. Po szybkiej naradzie zdecydowaliśmy się przeczekać deszcz i zrobić użytek z zapasów zapałek, 2 paczki kart + zapałki = poker:)) Po obiedzie wypłynęliśmy , ale byliśmy zmuszeni przybić do portu obok - Tejn.
Czwartek 03.08.06 r
Z Tejn udajemy się do Ystad gdzie czekała już na nas sauna, ( co z tego, że zimna), byliśmy jednak na tyle zdesperowani, że i tak ją okupowaliśmy:))).
Piątek 04.08.06 r
Piątek przywitał nas piękną pogodą do opalania się, ale niestety nie do żeglowania- wiatr nam zdechł. Nie pozostało nam nic innego jak włączyć silnik i skorzystać ze słońca. W między czasie II wachta znalazła sól w butach, adidasy przywiązane do stołu oraz piżamy rozwieszone dziobówce. Natomiast I wachta musiała sobie "rozlaminować" buty i bluzę:) ach ta ułańska fantazja...
Sobota 05.08.06 r
Klintholm - wyspaliśmy się i na śniadanko dostaliśmy świeży chlebek. Byliśmy gotowi na każde warunki pogodowe zwłaszcza, że wreszcie zaczęło ładnie wiać. Jednak nasza radość nie trwała zbyt długo, ponieważ po kilku godzinach przestało wiać kompletnie. Pozostała natomiast huśtająca fala zmuszająca nas do wizyt na rufie, dlatego postanowiliśmy wrócić do portu.
Niedziela 06.08.06 r
Dzień upłynął pod znakiem niemiłych niespodzianek. Rano, kiedy uruchamialiśmy silnik, zamiast równego stukotu, przywitał nas niemiły zgrzyt, a potem cisza. Skipper z I-szym zabrali się ochoczo do naprawy. Jakieś 6 godzin później w końcu przyznali, że nie umieją go naprawić. Nie pozostało nam nic innego jak wracać do Świnoujścia. Na szczęście prognoza zapowiadała silne nordowe 5. Zaraz za główkami poru spotkała nas druga niespodzianka. Wiatr 1-2 nadawał nam kosmiczną prędkość 2 kn. Zapowiadała się baaaaardzo długa podróż powrotna.
Poniedziałek 07.08.06 r
Zapowiadane 5 pojawiło się coś koło 01.00 w nocy. Gnani północnym wiatrem szybko minęliśmy Arcone i Sassnitz. Późnym popołudniem byliśmy już w Świnoujściu. Strasznie wymęczeni przelotem, szybko sklarowaliśmy jacht i siebie. Tradycyjnie już na zakończenie rejsu, zaraz po zacumowaniu, wyniszczeni zagranicznym jedzeniem poszliśmy na tradycyjną polską pizzę przy przeprawie promowej.
Wtorek 08.08.06 r
I po niemal 3 tygodniach jesteśmy w Świnoujściu z powrotem. Trzeba brać się za porządki i przygotowywać jacht dla kolejnej ekipy. Wieczorem Weneda stała czysta i lśniąca przy kei w Porcie Północnym czekając na następną załogę, następny rejs i nową morską przygodę.
Środa 09.08.06 r
Dzień nam upłynął bardzo pracowicie. Paweł udał się do Szczecina w celu uzgodnienia szczegółów naprawy silnika, a pozostała czwórka zajęła się porządkami. Kolacja kapitańska, mimo nieco sennej atmosfery, spowodowanej później porą, była bardzo sympatyczna.
Czwartek 10.08.06 r
Nie pozostało nam już nic innego jak wynieść wszystkie swoje rzeczy na keję. Jeszcze tylko wspólne śniadanko z przejmującą jacht załogą, pożegnalne uściski, życzenia pomyślnych wiatrów i znowu znaleźliśmy się w pociągu.