Skład załogi rysuje się następująco:
Skipper: Mariusz Malik
I oficer: Ewa Orzeł
II oficer: Monika Barczewska
Załoga: Anna Ickowicz
Załoga: Agata Tułodziecka
Cała przygoda rozpoczęła się w Katowicach na dworcu PKP, który wcześniej ustaliliśmy jako miejsce zbiórki. Cała załogę punktualnie o 21 odeskortowali na peron rodzice, którzy czujnie mnie obserwując myśleli pewnie 'Ten koleś chyba nie wie w co się pakuje!!'. Matczyne spojrzenia mówiły wszystko 'przywieź nasze dzieci całe i zdrowe'. Nawet niedźwiedź Grizzli nie jest bardziej przerażający niż takie spojrzenia :).
Po kilkunastu minutach nadjechał pociąg i to była ta chwila w której rejs tak naprawdę się rozpoczął.....
4 dziewczynki i jeden chłop w 6 osobowej kuszetce to trochę podejrzane. Tak tez musiał pomyśleć konduktor oraz współtowarzysz podróży Andrzej, który dosiadł się w Gliwicach. Okazało się później, że on również jest żeglarzem i tak samo jak my przejmuje jacht w Świnoujściu. Podróż była całkiem milutka i tylko z ulokowaniem bagażów mieliśmy pewien problem. Widać na zdjęciach, że trzeba było się wspinać i wyginać śmiało ciało.
W Świnoujściu mieliśmy zamówiona taksówkę ('Wenedę') oraz szofera (Bartka 'Miśka'), który zaparkował jacht prawie przy samym peronie. Iście Kapitańskie powitanie. Muszę powiedzieć, że zakręciła mi się łezka w oku, którą na widok Miśkowego oblicza szybko zdławiłem w sobie.
Przejęcie jachtu odbywało się w bardzo przyjacielskiej atmosferze i skończyło się dopiero na dworcu PKP (ach te dworce :)), gdzie czule uściskałem mojego poprzednika i życzyłem mu miłej drogi.
Żeby nie było wątpliwości przez cały ten czas sztauowaliśmy jacht, robiliśmy zakupy i przygotowywaliśmy się do wypłynięcia. Przeprowadziliśmy również szkolenie z manewrów portowych i poruszania się na jachcie morskim dla debiutantek, czyli Ani i Agaty.
Następnego dnia wczesnym rankiem odebraliśmy prognozę pogody - wiatr NE 3-4, słonecznie. Jacht gotowy, załoga gotowa, kierunek Sassnitz! Piękny dzień, chociaż dla niektórych nieco gorszy gdyż pierwszy raz odczuli skutki falowania.....
Z Sassnitz po 2 dobach postoju spowodowanych załamaniem pogody, wyruszyliśmy do portu Klintholm. Morze jeszcze wzburzone, wiatr 5-6 B ale nie ma co czekać i tak straciliśmy już dużo czasu. Trochę rzucało, ale widząc uśmiech i zapał na twarzy I Oficera (Ewy) nie miałem wątpliwości co do tego że podjąłem słuszną decyzje.
Prześliczny port Klintholm w którym niby nie ma nic, a jednak jest wszystko. Całą załogę urzekł plac zabaw z trampoliną, małymi rowerkami, oraz 'drzewną' huśtawka na linie. Bomba można odreagować, co też niezwłocznie wykonałem robiąc zgrabne salto. Załoga w szoku, myślała pewnie że mi odbiło..... hehe jak się bawić to się bawić. Nie zabrakło także wycieczki na przepiękne klify i spaceru plażą. Najważniejszym jednak argumentem przemawiającym za tym portem jest sauna dostępna 24h na dobę. W składzie 4+1 szturmowaliśmy ją przez ok. 45 min :) . Wyobraźcie sobie miny wszystkich facetów w marinie, po tym jak wbiliśmy się tam w 5. W tym właśnie momencie uświadomiłem sobie że przez następne 2 tygodnie wszyscy faceci na świecie będą mnie nienawidzili. Dlaczego :) ?? Dziewczynki wiedzą jak zrobić mocne wrażenie!
Wieczorem narada z I Oficerem na której ustalamy dalszą trasę - kierunek Kopenhaga. Wejście do Kopenhagi nocą jest przepiękne tym bardziej, że nie daleko znajduje się lotnisko i co 15 min nad głową przewalają się ryczące samoloty. Niesamowite wrażenie to trzeba zobaczyć i usłyszeć.... brak mi słów.
W stolicy odwiedziliśmy muzeum figur woskowych, muzeum dziwactw 'Believe i or Not' ... wierzcie mi ludzie są naprawdę pokręceni. Oczywiście obowiązkowo zahaczyliśmy o SYRENKĘ. Śliczna, chciałem ją zaokrętować do bakisty, ale pomyślałem sobie że to byłoby już przegięcie :).
Wieczorem harce na mieście i mały koncercik w Joy'ce Pub z przeRasta Jamajczykiem, który w zasadzie kręcił imprezę pod nas! Hehe.....zgadnijcie kto do tego pubu przyprowadził dziewczyny :). Zabawa była przednia i w pewnym momencie zostaliśmy okrzyknięci 'Party Table', a dokładnie w chwili gdy zaczęliśmy tańczyć na stojąco. Byliśmy tacy rozbawieni, że przysiadł się do nas sam menedżer. Jednak w momencie, w którym dziewczyny zaczęły dostawać róże od nieznajomych stwierdziłem, ku rozpaczy załogi i swojej, że trzeba się zwijać. No przecież musiałem się zatroszczyć o dziewczynki :). Męskie spojrzenia były bezlitosne, zazdrosne i zawistne.
Z Kopenhagi popłynęliśmy do Travemunde i Lubeki czyli wybrzeże Niemiec. Żegluga baksztagiem z 2 fokami to niezła frajda, jest chwilka na to aby porozmyślać o wrażeniach z poprzedniego wieczoru. W drodze wychodzi słoneczko, więc zachęcam dziewczyny do ubrania bikini :) ... Niemcy w polarach nie mogą się nadziwić. Pomyśleli sobie pewnie że jacyś nienormalni jesteśmy. Lubeka owocuje w niemniej wrażeń. Przechadzka po mieście i koncert organowy w katedrze. W Travemunde dziewczynom bardzo spodobał się niemiecki żaglowiec-muzeum Passat, a kapitan w tym czasie odczuł pilną potrzebę prac pokładowych, więc zajął się porządkami i konserwacją silnika. Klar musi być!! Załoga po powrocie lekko zdębiała, za to ja puszyłem się jak paw.
Czas nas goni... trzeba wracać... szkoda tak dobrze się zgraliśmy. Wiem już wszystko o kremach nawilżających, szamponach i odżywkach do włosów ... STOP !!!! Tutaj soczyście sobie zakląłem i znowu czuję się jak mężczyzna :). W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze Muzeum Marynistyczne w Stralsundzie i udajemy się do Szczecina.
Kolacja kapitańska wyśmienita, dziewczynki zrobione na bóstwo, opinie z rejsu rozdane. Płakać się troszkę chce no ale cóż... Dostaje prezent w postaci krwistoczerwonych bokserek i maskotkę 'foczkę' od moich 4 foczek :) ...