Termin: 27 lipca-13 sierpnia
Kapitan - Małgorzata Wodecka
Załoga: Sebastian Bekiersz, Bożena Krawczyk, Agnieszka Kucharska, Karolina Włodarczyk
Po długiej i męczącej podróży nasza - nieomalże babska - załoga dotarła do Rygi, skąd po szybkim zaokrętowaniu, zakupach i zapoznaniu się z elektroniką jachtową wyruszyliśmy do Tallina.
Wąskim przejściem Muchu Vain, po ciężkiej ze względu na chorobę morska nękającą załogę przeprawie, dotarliśmy do stolicy Estonii. Port jachtowy położony jest 6 kilometrów od starego miasta, więc czekał nas długi spacer, ale wytrwałość została nagrodzona. Tallin zachwycił nas zabytkową, utrzymana w stylu hanzeatyckich miast zabudową, w której labiryncie nie raz przyszło nam się zgubić oraz przyjaźnie nastawionymi do obcokrajowców ludźmi.
Po uzupełnieniu prowiantu wyruszyliśmy w kierunku Helsinek. Fińska pogoda spłatała nam ogromnego figla, gdyż zamiast spodziewanych niskich temperatur i mroźnych wiatrów, napotkaliśmy ogromne upały. Stolica Finlandii nie zrobiła na nas takiego wrażenia jak Tallin i Ryga, ale miło wspominamy postój Wenedy przy wysepce należącej do Królewskiego Jacht Klubu, z której do miasta wydostać można się było jedynie tramwajem wodnym.
Po wizycie w trzeciej już z kolei europejskiej stolicy z niecierpliwością oczekiwaliśmy spotkania ze sławną fińską dzika przyrodą. Wpłynęliśmy w szkiery Archipelagu Turku, gdzie bezustannie zachwycaliśmy się maleńkimi fińskimi domkami wynurzającymi się z iglastych lasów skalistego krajobrazu oraz kultura żeglarską tego kraju, gdzie każdy weekend i wakacje należy spędzić na jachcie. Szkiery powitały nas słoneczna pogodą i umiarkowanymi w sile wiatrami, dzięki czemu nauka fińskich map i wypatrywanie wszechobecnych znaków nawigacyjnych nie była stresująca.
Mimo to cały czas mieliśmy się na baczności, pamiętając, że jest to jeden z trudniejszych rejonów nawigacyjnych, najeżony podwodnymi skałami, więc każda wachta upływała na bacznej obserwacji i precyzyjnym sterowaniu. Udając się na wschód, zatrzymaliśmy się w porcie Hanko, gdzie oprócz obserwowania cudownego zachodu Słońca, mieliśmy okazje poznać przemiłego kapitana portu.
Siła wiatru ciągle wzrastała i przyszło nam zmagać się z mozolną halsówką w wąskich, skalistych przejściach. Któregoś dnia, chcąc odpocząć od przechyłu i ugotować obiad, zatrzymaliśmy się w przypadkowo wybranej miejscowości- Gullkronie, która okazała się być rajem na ziemi. Malutka wysepka, zamieszkała przez jedna rodzinę zachwyciła nas pięknym pejzażem oraz licznymi skarbami i niespodziankami kryjącymi się w jej wnętrzu, takimi jak miniaturowy- obsługiwany ręcznie -prom, kafejka samoobsługowa w garażu wodnym, szlaki przyrodnicze zamieszkałe przez różnorodne bajkowe stwory.
Po wizycie na rajskiej wyspie obraliśmy kurs na Naantali, gdzie mieści się park rozrywki poświęcony Muminkom. Otoczeni chmarą dzieciaków zwiedzaliśmy dom rodziny Muminków, podawaliśmy rękę Paszczakowi i przybijaliśmy gwoździe w pracowni Migotka.
Od tego momentu żegnaliśmy rdzennie fińskie tereny i skierowaliśmy dziób Wenedy w kierunku Alandów, gdzie dotarliśmy do jedynego miasta w archipelagu- Marienhaminy, zwanej również po szwedzku Marienhamn. Obejrzeliśmy tam Muzeum Alandzkie, w którym prezentowane są burzliwe dzieje tych ziem od prehistorii po czasy współczesne oraz Muzeum Morskie- jedno z najlepszych na świecie, którego częścią jest żaglowiec handlowej floty Gustawa Erickssona- Pommern.
Z Alandów pożeglowaliśmy, walcząc dzień i noc w dużą falą i chorobą morską, prosto w kierunku Rygi, by zdążyć jeszcze na odbywające się tam regaty Cutty Sark.
Do Rygi wpłynęliśmy w środku nocy, a gdy rano obudziliśmy się, wokół nas stały największe na świecie żaglowce oraz flotylla mniejszych statków i jachtów towarzyszących imprezie. Obejrzeliśmy między innym Mira, Lorda Nelsona- jedyny żaglowiec na świecie przystosowany do obsługi przez osoby niepełnosprawne oraz polskie żaglowce Iskra i Pogoria, z których w największe drżenie wprawiła damskie serca umundurowana załoga Iskry.
Niestety, wszystko, co piękne musi się kiedyś skończyć. Pożegnaliśmy żaglowce wypływając z nimi na Zatokę Ryską i zabraliśmy się do klarowania jachtu. Po wyszorowaniu Weneda gotowa była do przejęcia przez następną załogę. Z żalem opuszczaliśmy pokład, mając nadzieję na szybki powrót.