Podróż mijała szybko i sprawnie a Tyboron zbliżało się coraz bardziej. Po drodze mogliśmy podziwiać postępy w budowie polskich dróg - niech mówią, co chcą, ale prace idą całą parą!
08.07.2009 Środa
O 01:00 byliśmy już na miejscu. Załoga Krzysia przywitała nas radośnie akurat kończąc kolację kapitańską. Po szybkich relacjach czas się chwilę przespać..
Koło 08:00 śniadanko i zdanie jachtu. Wszystko poszło sprawnie i zanim zdążyliśmy się obejrzeć już machaliśmy odjeżdżającej w drogę do domu załodze Krzysia. Pakując rzeczy na pokład Sara odkryła brak swojego worka - a mówiłem żeby położyć oddzielnie. Po krótkim telefonie i kilku minutach znowu przywitaliśmy Joya i odebraliśmy zgubę Sary.
Szybkie ształowanie jedzonka, zakupy i czas ruszać zwiedzić miasto i przywitać się z morzem. Późnym popołudniem odebraliśmy prognozę z kapitanatu portu. w okolicach Tyboron i na Skagerraku wiatr 35-40 węzłów akurat na dzisiejszą noc. Nocna prognoza z Deutschland Funk potwierdziła to, co już wiedzieliśmy a wiatromierz zaczął wskazywać równe, silne 7 beauforta - jasne stało się przełożenie planowanego wyjścia w morze z wczesnego poranka na troszkę późniejszy "poranek".
09.07.2009 Czwartek
Przed południem troszkę się uspokoiło i wyszło słoneczko. Radośnie pożegnaliśmy Tyboron przy równym 5beuforta i wyszliśmy na spotkanie "Północnego". Prezes znalazł się dość szybko - tradycyjna czekolada została wydana?.
10.07.2009 Piątek
Kolo południa przed dziobem pojawił się Norweski brzeg. A po nocnym spadku siły wiatru teraz ciągnęło nas żwawe 6. W Kristiansand razem z 2 innymi jachtami usilnie szukaliśmy miejsca. wreszcie znaleźliśmy swoją dziuplę w głębi mariny i spokojnie zaparkowaliśmy. Szybkie suszenie żagli - szybkie, bo po kilkunastu minutach przywitała nas duża szaro-czarna chmura i zaczęło lać.
I tak padało do wieczora - odwiedziliśmy tylko twierdzę i plac zabaw a na pocieszenie zafundowaliśmy sobie hot-dogi.
11.07.2009 Sobota
Czas ruszać dalej w stronę fiordów. Żegnamy Kristiansand i wychodzimy w morze. Kurs do Stavanger. Płyniemy w pobliżu farwateru, więc co chwilę mijają nas większe i mniejsze statki - dobra i czujna obserwacja morza to podstawa bezpiecznej żeglugi w takich miejscach. Niestety wiatr nas przestał lubić i co chwilę nie dość, że przestaje wiać to jeszcze płata psikusy odkręcając nawet o 180stopni - a to ci niedobry jeden!
12.07.2009 Niedziela
Wiatrowo bez zmian. Wiatr czasem z rufy, czasem w dziób siła z zakresu 0-3beuforta. W takich warunkach płyniemy do późnego popołudnia aż tu niespodzianka! 5 z baksztagu! Wczesnym wieczorem widzimy już pierwszą latarnię wyznaczającą początek podejścia do Stavanger a wiatr chyba poszedł spać. Piękny zachód słońca - czas zapalić światła pozycyjne.
Po jakiejś godzinie okazuje się, że lampa dziobowa i światło masztowe - oświetlenie niezbędne dla jachtu na silniku nie bardzo chcą działać. i nie tylko one! Wiatromierz chyba razem z wiatrem poszli spać a z oświetlenia została nam lampa rufowa i światło podsalingowe - do oświetlenia pokładu. No nic po cichutku trzeba ostrożnie jechać dalej skrajem toru ustępując wszystkiemu, co płynie a nas pewnie nie zawsze widzi. Na dodatek zaczyna lać!
13.07.2009 Poniedziałek
Około 04:00 wyłączamy silnik już w jednej z wielu marin Stavanger. Czas się przespać. O 09:00 zmuszeni potrzebami fizjologicznymi część załogi rusza w poszukiwaniu ubikacji. Koledzy ze stojącego nieopodal "Śmiałego" udzielają im cennej informacji, że w marinie nieopodal WC jest bliziutko i to darmowe! Bez chwili namysłu kierujemy tam dziób Wenedy.
Całe przedpołudnie i popołudnie staramy się reanimować światła na maszcie i lampę dziobową. Na pomoc wzywamy elektryka. Po kilku godzinach światła na maszcie razem z wiatromierzem zaczynają działać! Szczęśliwi zabieramy się za lampę dziobową. chwila nieuwagi i pluuum! Pod wodą znika mocowanie oprawki żarówki i nakrętka. Niestety w sklepie żeglarskim takich części nie mają. Głowy pełne pomysłów a że wiadomo, że Polak jak musi to umie kombinować i lampa dziobowa zostaje poskładana przy pomocy lutownicy, zakrętki od 5litrowej wody i taśmy izolacyjnej - rozwiązanie nie dość, że trwałe, solidne i w miarę estetyczne to jeszcze działa jak oryginalne!
Wieczorny spacer po Stavanger i czas do koi po męczącym dniu.
14.07.2009 Wtorek
Po śniadanku udajemy się do muzeum ropy naftowej. Warto zobaczyć! Masa eksponatów związanych z wydobyciem ropy pokazanych w bardzo ciekawy sposób. Dodatkowo masa stanowisk i eksponatów, które można dotknąć, czymś pokręcić, gdzieś wleźć, coś z nimi zrobić. Np. można przymierzyć kombinezon ratunkowy czy też pogadać z innymi w hełmie płetwonurka głębinowego. A totalnym numerem jeden jak dla mnie jest ciemny labirynt udający korytarze platformy, w którym słychać syrenę alarmową, instrukcje nakazujące natychmiastową ewakuację, jakieś syki sprężonego powietrza i w tym wszystkim trzeba znaleźć po ciemku drogę ewakuacji! Niezła zabawa, choć gdyby to miało się dziać naprawdę. Niebezpieczna i ciężka jest praca na platformie.
Po tych atrakcjach kurs do Lysefjorden. Im dalej tym skalne ściany wyższe i bardziej strome, wręcz pionowe! Wieczorem docieramy do miasteczka Lysebotn na końcu fiordu. Niestety brak miejsca przy kei. Z pomocną ręką wychodzi nam załoga "Śmiałego" pozwalając stanąć do nich long side.
15.07.2009 Środa
Rano pobudka, bo "Śmiały" chce wyjść wcześnie. Żegnamy "Śmiałego" i parkujemy już przy kei. Śniadanko i ruszamy w drogę do Kjerag - głazu zaklinowanego między dwoma pionowymi ścianami skalnymi. Najpierw drogowymi serpentynami 2h do góry, z czego 800m tunelem wykutym w skale. Docieramy do szczytu ściany i restauracji z tarasem widokowym - zapiera dech w piersiach! A Weneda w samym dole jak malutka kropeczka. Niestety zaczyna padać.
Po godzinie się rozjaśnia i ruszamy w dalszą drogę tym razem już szlakiem. Zaczynają się strome podejścia z łańcuchami i znowu zaczyna lać! Po chwili pierwsze oberwanie chmury i potoki, w których musimy iść. Z góry schodzą przemoczeni ludzie. Wśród nich para polaków, którzy utwierdzają nas tylko w przekonaniu, że dalsza wędrówka w takim deszczu będzie bezsensowna i niebezpieczna. Z opuszczoną głową schodzimy na dół kilkakrotnie ślizgając się w płynących pod nogami potokach.
W połowie drogi na dół jak na złość przestaje padać i wychodzi słońce! Wściekli na pogodę docieramy do mariny i uwaga! Znowu zaczyna lać! Nie pozostaje nic innego jak ciepły prysznic, kolacja i wizyta w suszarni gdzie spędzamy 4h.
16.07.2009 Czwartek
Bladym świtem ruszamy w dalszą drogę. Niecałe 7Mm od Lysebotn zatrzymujemy się w małym miasteczku Florlin. Tu za radą Krzysia udajemy się na spacer po 4444 stopniach wzdłuż starego rurociągu na samą górę. Kryzys przychodzi gdzieś koło 1000 stopnia razem z pomysłami żeby zawrócić, ale idziemy dalej. 1500 stopień kryzys mija i już idzie się dobrze. Co chwile odwracamy się za siebie i podziwiamy niesamowite widoki! Już prawie na samej górze krótki odpoczynek i parę łyków zimnej wody ze strumienia. I wreszcie upragniony 4444 stopień! I niesamowite krajobrazy! Zupełnie inne niż na dole. Niestety nadchodzi chmura i krajobrazy się w niej chowają. No w chmurze i padającym z niej deszczu.
Ostrożnie schodzimy na dół uważając żeby nie zjechać ze śliskich schodów w przepaść - kto był ten wie, o czym mówię. I ostatni stopień! Po zejściu na równe podłoże nogi wydają się jak z waty. Zupełnie jakby człowiek latał. Powoli docieramy na jacht. Cumy oddane i ruszamy do Tau.
Do Tau docieramy wieczorkiem. Jakież było zdziwienie załogi, kiedy okazało się, że pieniążki za marinę trzeba wrzucić do koperty a kopertę do skrzynki. w Polsce nie do pomyślenia!
17.07.2009 Piątek
Pierwszym autobusem jedziemy zdobywać Preikestolen - płaska skała widokowa na szczycie jednej ze ścian fiordu. Podobno kiedyś medytowali na niej wodzowie wikingów. Wysiadamy z autobusu tuż przy początku szlaku. I znów górska wędrówka. Po 2h podziwiania widoków docieramy do celu. Widoki zapierają dech w piersiach! Od krawędzi do lustra wody 640m pionowej skały!
Po krótkim odpoczynku i sesjach zdjęciowych ruszamy w drogę powrotną. Po drodze zatrzymujemy się na krótki posiłek przy malowniczych jeziorkach. A na samym dole w oczekiwaniu na autobus wcinamy przepyszne lody.
Po powrocie do mariny zwiedzamy jeszcze park i stary młyn zbudowany w 1310roku.
18.07.2009 Sobota
Czas ruszać do Haugesundu! Wczesnym rankiem oddajemy cumy. Po drodze Sara wypatruje za rufą delfiny. niestety reszta załogi nie chce nam w to uwierzyć. Po kilku godzinach spędzonych w deszczowym prysznicu - w sumie to dla nas nic nowego, późnym popołudniem docieramy znów przemoczeni do Haugesundu. Warunki do zwiedzania mizerne, więc bierzemy się za uporządkowanie wnętrza jachtu - przegląd lodówki, osuszenie i umycie zęzy i inne takie kosmetyczne sprawy pod pokładem.
19.07.2009 Niedziela
O poranku nasze oczy ucieszyły promienie słońca! Zaraz po śniadaniu wyruszamy na spacer po urokliwych uliczkach Haugesundu. Po drodze docieramy do ślicznego kościoła gdzie zostajemy ugoszczeni przez starszą panią, która z troską najpierw pomogła znaleźć otwarte drzwi a później rozdała nam informacje o miejscu, w którym się znajdujemy.
Po porannym spacerze ruszamy do Sunndalu. Niestety pogoda znowu pokazuje, że nie bardzo nas lubi racząc nasz pokład strugami deszczu. Znów przemoczeni docieramy do Sunndalu.
20.07.2009 Poniedziałek
W Sunndalowych planach mieliśmy wejście na lodowiec, ale jak zwykle ciągle pada. W chwili przejaśnienia część załogi decyduje się jednak podjąć wyzwanie i ruszamy na szlak! Po niecałej godzinie docieramy do polodowcowego jeziorka. I znów zostajemy zauroczeni widokami! No i niestety uraczeni kolejną dawką deszczu. Nie tracąc czasu ruszamy w dalszą wędrówkę z racji warunków meteo prostszym szlakiem do jednego z jęzorów lodowca. Po drodze mijamy piękny, górski strumień i po kolejnej godzinie docieramy na skraj lodowcowego jęzora - nie muszę przypominać, że jak zwykle w deszczu.
Szybki powrót na jacht i kurs do Norheimsund.
21.07.2009 Wtorek
Poranek w Norheimsund o dziwo nie deszczowy, więc ruszamy na wycieczkę! Tu zwiedzamy muzeum budowy okrętów gdzie można zobaczyć jak się to robiło kiedyś no i jak to kiedyś robi się dzisiaj, bo muzeum jest na terenie działającej stoczni remontującej stare jachty i łodzie. Przy okazji zwiedzania własnoręcznie skręcamy linę, budujemy malutkie żaglówki, urządzamy sobie zawody we wbijaniu gwoździ na czas. a czas płynie szybko!
Jeszcze jeden punkt wycieczki a mianowicie wodospad. I to nie byle jaki! W tym da się wejść za spadającą wodę - robi wrażenie. Po oglądaniu i krótkich zakupach w sklepie z pamiątkami szybko do mariny a z niej już Wenedą do Rossendal.
22.07.2009 Środa
W Rossendal udajemy się do pałacyku hrabiego Rossendal i włóczymy się po jego pięknych ogrodach. Różnorodność roślinności i krajobrazów oszałamiająca!
Niestety kolejny punkt wycieczki, czyli stary, drewniany kościół okazuje się trudniejszy do zdobycia niż by się mogło wydawać. Po trzykrotnych próbach znalezienia prowadzącej do niego drogi dajemy za wygraną! A to ci niedobry nie chciał się dać zwiedzić!
Troszeczkę zawiedzeni niechęcią kościoła ruszamy w dalszą żeglarską drogę by późnym wieczorem znów przemoczeni dotrzeć do Bakkasundu. I znowu ktoś wypatruje delfina! Tym razem widzi go większość załogi - czyli Sara nie zmyślała! W połowie drogi oglądamy platformę wiertniczą i uwaga zaczyna wiać! 2, 3, 4, 5 Beuforta. Wreszcie sensownie i to na żaglach prujemy wodę by wieczorem zameldować się w małej zatłoczonej marinie. Miejsce na nasz drobniutką Wenedę na szczęście udało się znaleźć, choć było widać po minach załóg innych jachtów zdziwienie, że da się tam zaparkować. Po wejściu od razu sprawdzenie pływu - według Garmina 1,5m. Wysoka woda a na Simradzie 3,5m zapasu pod kilem - będzie dobrze!
23.07.2009 Czwartek
Po przebudzeniu kolejne zerknięcie na sondę - teraz tylko 0.9 m pod kilem - żyjemy?. Tradycyjny już spacer po "mieście" - bo to w zasadzie kilka domków i sklep, tankowanie jachtu wodą i ropą - jachtowa 7,5 NOK a drogowa 11,5 NOK - to się opłaca!
Wejść było łatwo w to ciasne miejsce a teraz trzeba wyjść. na szczęście udało się bez opierania się o innych. Pożegnani przez miłego starszego pana z holenderskiego jachtu ruszyliśmy już w ostatni przelot do Bergen. A miły starszy Pan już 2 raz widzi Wenedę w Norwegii i jest pod wrażeniem młodości załogi i tego ile pływamy - miłe prawda?
Późnym popołudniem jesteśmy w Bergen. Znalezienie miejsca przy kei graniczy z cudem, ale ten cud udaje się sprowadzić na ziemię i po schowaniu dziobu Wenedy za jeden z pontonów wiszących na rufie jakiejś motorówki przyklejamy się do nabrzeża.
24.05.2009 Piątek
O poranku zwalnia się miejsce po drugiej stronie basenu. Miejsce widoczne z internetowej kamery, więc czym prędzej się tam przestawiamy. Niestety brak prądu na nabrzeżu wymusza na nas czatowanie czy przypadkiem nie zwolni się miejsce przy nabrzeżu ze skrzynką elektryczną - złudne nadzieje!
Od rana leje, więc sprzątanie jachtu zajmuje dużo więcej czasu i jest o wiele bardziej uciążliwe. Dajemy jednak radę i kolo 16:00 siadamy do posiłku by po nim wyruszyć na miasto. A po zwiedzaniu miasta pozostaje tylko kolacja, rozdanie opinii i podsumowanie rejsu.
25.07.2009 Sobota
03:00 pobudka by zdążyć na autobus o 04:45. Śniadanie, ząbki, dopakowanie rzeczy, ostatnie porządki i czas opuścić Wenedę. Jeszcze tylko odprawa na lotnisku, lot i jesteśmy już w Polsce.
Tak oto z grubsza wyglądał III etap wyprawy. W dość dołujących i nie oszukujmy się ciężkich warunkach meteo - bo lało codziennie i to nie jakiś kapuśniaczek tylko poważny deszcz a wiatru mieliśmy jak na lekarstwo! Ja osobiście wróciłem do miejsca, w którym zakochałem się parę lat temu. Niestety, a może na szczęście przez pogodę nie udało mi się zobaczyć wszystkiego, co chciałem, więc z tym większą ochotą wróciłbym tam jeszcze raz! Może ktoś ma ochotę się zabrać? Polecam serdecznie!