Po trzech turnusach szkolenia młodych adeptów żeglarstwa nadszedł czas na tych trochę starszych i bardziej doświadczonych. Dnia 20 sierpnia sześciu odważnych rozpoczęło szkolenie na patent Sternika Jachtowego.
Pierwszy tydzień spędziliśmy w Ośrodku. Dni niewiele różniły się od siebie, aczkolwiek jestem daleka od nazwania ich 'nudnymi'. Z samego rana taklowaliśmy „Mantę" i o ile pogoda nam na to pozwalała, ćwiczyliśmy różnego rodzaju manewry. Popołudnia również staraliśmy się przeznaczyć na żeglowanie, lecz niestety nie zawsze było nam dane poczuć cokolwiek ponad tzw Powiew. Nie znaczy to oczywiście, że próżnowaliśmy. Każdą wolną chwilę, wliczając w to również wieczory, poświęcaliśmy na rozszerzanie zdobytej przed paru laty wiedzy z zakresu żeglarstwa. Już po kilku zajęciach nie straszne nam było obliczanie kursów i wyznaczanie pozycji z namiaru burtowego lub niejednoczesnego. Loksodroma i Ortodroma na stałe zostały wpisane do naszego słownika. Obsługa kroczka i trójkąta nawigacyjnego stawała się z dnia na dzień łatwiejsza niż używanie noża i widelca.
Po tych kilku dniach nadszedł czas na wykorzystanie zdobytej przez nas wiedzy teoretycznej w praktyce. Wyruszyliśmy więc do Trzebieży gdzie czekała na nas Weneda i wyczarterowany na potrzeby szkolenia Azuryt. Od razu po przybyciu każda z dwóch załóg udała się na swój jacht, żeby dobrze go przygotować do pełnienia roli domu przez następne siedem dni. Nie tracąc cennego czasu rozpoczęliśmy wyprawę. Cała trasa podzielona została na trzy etapy. Każdy z nas dostał za zadanie poprowadzenie jednego przelotu. Pierwszy odcinek prowadził od Trzebieży do Świnoujścia, gdzie ze względu na sztorm musieliśmy zabawić nieco dłużej niż było to pierwotnie planowane. Nie mogąc wypłynąć na szerokie wody poświęciliśmy czas na ćwiczenie manewrów portowych i wysłuchiwanie niemieckich prognoz pogody. Gdy tylko morze nieco się uspokoiło, skierowaliśmy się na południe. Po przemierzeniu Zalewu Szczecińskiego, pokonaniu trzech mostów i przeprawieniu się przez Zatokę Greifswaldską dotarliśmy do Stralsundu. Krótko mogliśmy się nacieszyć stałym lądem. Mieliśmy jednak wystarczająco dużo czasu, żeby popróbować lokalnych rybnych przysmaków w przeróżnych formach. Niestety, lub stety, trzeba nam było pożegnać się z gastronomicznymi przyjemnościami i wypłynąć w powrotną drogę do Świnoujścia. Tam podczas tradycyjnej Kolacji Kapitańskiej nastąpiło podsumowanie wszystkich naszych morskich zmagań. Ostatniego dnia, nie bez drobnych przeszkód, dotarliśmy do Trzebieży. Tutaj właśnie zakończył się nasz rejs. Na szczęście nie jest to jeszcze koniec przygody 'sterników 2011'. Przed nami weekendowe spotkania, podczas których będziemy wspólnie przechodzić przez tajemnice meteorologii, zawiłości przepisów i przez wiele innych tematów, o których jak na razie prawdopodobnie nie mamy pojęcia. Choć wyczuwamy nad sobą widmo nadchodzącego nieuchronnie egzaminu, pełni radości i zapału oczekujemy kolejnych weekendowych zajęć.
{pgcooliris id=345}