Gdzie się kończy świat, gdzie się rodzi wiatr? W Skagen – miasteczku portowym na północy Danii. To stamtąd Endaxi z naszą ośmioosobową załogą na pokładzie wypłynęła na morskie wody w poszukiwaniu wiatru...
Baksztagowa fala i mocna piątka postarały się o to, aby każdy z nas zapomniał o życiu szczura lądowego. Pierwszy przelot był jednym z najbardziej wyczerpujących – półtorametrowe fale gnały nas przez ponad dobę w kierunku wyczekiwanej Norwegii.
W poniedziałek, wymęczeni, ale szczęśliwi, ujrzeliśmy główki portu w Oslo. Podczas dwudniowego postoju odwiedziliśmy słynną operę w kształcie góry lodowej, muzeum wyprawy Kon-Tiki i XIII–wieczną twierdzę na wzgórzu.
Stamtąd, łagodne już fale pchnęły nas ku słonecznym wybrzeżom Szwecji. Kołysząc się przy dźwięku szant, otoczeni przez skaliste półwyspy Skandynawii, dopłynęliśmy do małego portowego miasteczka – Grebbestadu. Zachodzące słońce towarzyszyło nam podczas spaceru i krótkiej wspinaczki na klif, z którego podziwialiśmy niesamowity widok na miasto i morze.
Wypłynęliśmy nazajutrz rano, obierając kurs na południe. Łapiąc jak najwięcej wiatru w żagle, halsowaliśmy się między wyspami aż do Goteborga. Tam, zmotywowana do działania męska część załogi, wybrała się na poranne bieganie, orzeźwiającą kąpiel w morzu i szybki prysznic przed wejściem do sauny. Morze wciąż jednak wołało, więc zostawiliśmy chwile luksusu za sobą, wracając w ramiona słonych fal.
Kolejne dwa dni na wodzie były wyjątkowo deszczowe i wymagające. Powróciliśmy więc na chwilę do sucharków, kisieli, ciepłej herbaty, kaloszy i sztormiaków, które zrzuciliśmy z siebie dopiero w Helsingorze.
„Być, czy nie być?” – to pytanie w mieście Hamleta mogliśmy przeczytać wielokrotnie w pobliżu fortecy Kronborg. Tajemniczy port, o duszy niczym z szekspirowskiego dramatu, zostawiliśmy za sobą następnego dnia, kierując się ku wielkiemu miastu.
Chłodne wody Bałtyku i tym razem nam sprzyjały, więc w ciągu doby szczęśliwie dotarliśmy do Kopenhagi. Chcąc zwiedzić jak najwięcej, w stolicy Danii zostaliśmy dwie noce. Udało nam się zobaczyć większość miasta, w tym Nyhavn słynącą z kolorowych kamienic, hippisowską dzielnicę Christianię, kopenhaską syrenkę oraz zmianę warty przed Pałacem Królewskim Amalienborg. Ogromne miasto zaspokoiło nie tylko nasze oczy, czy podniebienia, ale też sportowe ambicje młodych piłkarzy. To tutaj, w środku lata zorganizowaliśmy jachtową wigilię, świętując kolejne owocne dni rejsu.
Ostatni, najdłuższy i najbardziej wymagający przelot, sprawdził nas wszystkich jako członków załogi. Na drodze do Flensburga zmierzyliśmy się z trudnymi warunkami – flautą i silnym wiatrem , ruchliwą routą oraz ogromnymi farmami turbin. Ostatnia noc na morzu nagrodziła nas jednak niezmierzoną ilością gwiazd – nawigatorek na drodze ku miejscu docelowemu.
Główki portu na granicy Danii i Niemiec przekroczyliśmy w deszczu. Ostatnie podejście potwierdziło umiejętności naszego kapitana, który zręcznie zacumował Endaxi na ciasnym miejscu postojowym.
Po wyczyszczeniu jachtu, zasiedliśmy do ostatniej kolacji, po której udaliśmy się na krótki spacer przed snem. Wczesnym rankiem powitaliśmy nową załogę, oddając jacht pod ich opiekę. Pożegnanie z Endaxi, po dwóch tygodniach rejsu, nie należało do łatwych. W myślach został nam jej obraz, niczym z szanty– całej w żaglach, jak w białej sukience.
Marta Dzik
{pgcooliris id=467}