Ekipa spotkała się w całości tuż za bramkami wjazdowymi na autostradę A4. Lekki poślizg czasowy... bo okazało się, że Ewie się troszkę zaspało. No cóż zdarza się a zwłaszcza o tak wczesnej porze (spotkanie zaplanowane na 07:30 a trzeba było jeszcze na nie dojechać kawałek). Wszyscy w komplecie?? No to ruszamy do Zawoji!!
Pierwsza przygoda przy zjeździe z autostrady.. się nam jeden zgubił. No cóż nawigacja na lądzie, na niedokładnej mapie to nie to, co żeglarze lubią najbardziej. Na szczęście szybko udało się znaleźć właściwą drogę. A o 08:37 mieliśmy odebrać Bożenę z dworca PKP w Makowie Podhalańskim. To już nie nasza wina, że był mały korek spowodowany robotami na głównej drodze w Wadowicach. No a później stojąc na światłach w Makowie pewna urocza Pani zapytana jak dojechać na dworzec PKP najpierw się mocno zdziwiła a później powiedziała: "Cały czas prosto." - posłuchaliśmy "miejscowej". No i się skończyło miasteczko... A dworca jak nie było tak nie ma. Za to jest stacja benzynowa gdzie zatrzymaliśmy się zatankować, na siusiu i po coś jeszcze... hym... A!! Zapytać jak mamy do Bożenki dojechać. Okazało się, że "miejscowa" Pani, ta ze świateł, nie wiedziała chyba, że dworzec PKP nie prosto tylko w prawo... trzeba było się wrócić. Bożena lekko znudzona czekaniem szybciutko zajęła miejsce w białym bolidzie. Dalsza droga minęła bez dodatkowych przygód.
W Zawoji małe zakupy no i przygotowanie do wymarszu w góry. Plecaki na plecy i w drogę!! Najpierw szeroko i niezbyt stromo, ale wkrótce zaczęło się zwężać, pojawiły się kamienie no i robiło się coraz bardziej pod górę. Po drodze do schroniska nie obyło się bez kilku przystanków by dać szansę dogonienia się przez oddech - organizm nie przyzwyczajony do wysiłku tego typu. Ale im wyżej tym lepiej nam się szło. Wreszcie schronisko Markowe Szczawiny!! Krótkie rozpoznanie terenu i okazało się, że jednak nie będziemy spać na podłodze jak było w planach, ale dostaniemy wypasione łóżeczka w zaadoptowanym na "sypialnię" garażu. Jeszcze krótki posiłek, przepakowanie plecaków i pozostawienie zbędnych rzeczy i czas ruszać na szczyt!!
Początkowo szlak przypominał pochyłą, parkową alejkę z przepięknymi jesiennymi drzewami, ale już wkrótce odbijamy w prawo na tzw. Skręcie Ratowników i zaczyna się coraz ostrzejsze podejście Percią Akademików. Początkowo przez przepiękny jesienny las - cudowna gra kolorów. To trzeba zobaczyć! Normalne jak w bajce. Wreszcie wchodzimy na strome zbocze Babiej Góry. Kończą się drzewa, krzewy i inne wysokie roślinki a zaczyna kamieniste podejście. Za plecami niesamowity widok! W dole Babiogórski Park Narodowy i gdzieniegdzie ścieląca się w dolinach mgła... przepiękne, cudowne, niezapomniane widoki dają siłę i coraz większą ochotę by wejść jeszcze wyżej. W kilku miejscach trzeba było skorzystać z asekuracji łańcuchów no i powspinać się po skalnych blokach - żeby nie było za "łatwo" Babia Góra zafundowała troszkę dodatkowych atrakcji. No i wreszcie po trudach wspinaczki jesteśmy na szczycie! Diablak - 1725 m n.p.m. zdobyty przez instruktorów HOW Poraj! A na górze piękna pogoda dająca możliwość obserwacji niesamowitych widoków dookoła. Mamusia Natura była dla nas łaskawa i pokazała nam swoje piękno w całej okazałości. A chmury oglądane od góry wyglądają przepięknie - wierzcie i sprawdźcie.
Teraz czas na zasłużony odpoczynek i małe conieco. Razem z Romkiem poszliśmy podziwiać widoki a kiedy wróciliśmy... naszym oczom ukazał się zabawny obrazek. Reszta ekipy pozwijana na kamieniach, jak Sid z Epoki Lodowcowej, zasnęła... Po "krótkiej" przerwie czas pożegnać szczyt i ruszyć w drogę powrotną do schroniska. Tym razem innym szlakiem, bo ten, którym wchodziliśmy nie nadawał się do schodzenia z racji swojej trudności. Ale to nic. Droga wiodąca granią odkryła przed nami mnóstwo wspaniałych widoków. I mieliśmy okazję podziwiać z daleka Perć Akademików, którą podchodziliśmy... Wyglądała imponująco no i dała powód do dumy, kiedy uświadomiliśmy sobie, że tamtędy daliśmy radę wejść. Jeszcze tylko zdjęcie symbolu kojarzącego się z naszym domem w Poraju i w drogę do schroniska...
Padnięci, ale szczęśliwi zasiedliśmy przy stole, przy wspólnym, zasłużonym posiłku. W międzyczasie załapaliśmy się na pokaz slajdów z wejścia na Lhotse Shar - jeden ze szczytów Himalajów. Uczestnicy wyprawy z wielkim zapałem opowiadali nam o swoich przeżyciach, przygodach no i mogliśmy z pierwszej ręki dowiedzieć się jak to jest na takich wyprawach. I uwaga!! Mieliśmy okazję uścisnąć rękę Panu Krzysztofowi Wielickiemu! Dla niewtajemniczonych: Krzysztof Wielicki - polski wspinacz, taternik, alpinista i himalaista. Piątym człowiek na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Ale mieliśmy szczęście! A żeby nie było za mało, to jeszcze udało się zrobić zdjęcie z naszym sławnym himalaistą no i dostaliśmy specjalny autograf z dedykację: "Przyjaciołom z Poraja" kiedy Pan Wielicki dowiedział się, że jesteśmy żeglarzami z HOW Poraj. Po tych i innych wrażeniach czas do łózia. Zaparkowaliśmy nasze plecaki i samych siebie w garażu na tyłach goprówki i ruszyliśmy w senną wyprawę po wymarzonych górach...
Rano... czas zejść z sennych szczytów. Niektórym ciężko to przychodziło, ale trzeba być twardym nie miękkim! Śniadanko, mycie i idziemy zdobywać kolejny szczyt! Tym razem na Małą Babią Górę - inaczej zwaną Cylem - 1517 m n.p.m. Męska część postanowiła wejść na Przełęcz Brona bez przystanku... udało się! Wtargaliśmy plecaki w równym tempie bez przystanków. Czekając na Panie mieliśmy czas na popychanie pierdół. No i są nasze Słoneczka. Tym razem jedyne na przełęczy, bo to u góry skryte za mgłą czy chmurami? Mleko dookoła. Ruszamy dalej. I jest! Mała Babia Góra zdobyta. Choć po wczorajszym wyczynie wydawało się, że to taki lekki spacerek. Tym razem mało imponujących widoków za to wielce interesując, przepływające wokół nas chmury. Zimowa czapka i rękawiczki dziś się przydały. Chwila odpoczynku i ruszamy na dół. Po drodze ukryliśmy Pawła w leśnym gąszczu. Nie było to trudne gdyż ubrany był w całości, łącznie z plecakiem w moro. W sumie wystarczyło wydać komendę: "Padnij!" i znikał natychmiastowo. Sami mieliśmy małe problemy ze znalezieniem Pawełka, kiedy chwilowo naszą uwagę przykuł aparat Marty i rozważania nad stworzeniem zagadkowego zdjęcia pt.: "Gdzie jest Paweł?". Na szczęście po chwili się znalazł... uff!! Wrócimy w komplecie...
Schronisko... ostatnia ciepła herbata i kawałek ciasta - a ciasto mieli przepyszne!! Z jabłkami - mniam!! Ze śliwkami - mniam!! Sernik - mniam!! Po prostu palce lizać!! No, ale co dobre szybko się kończy. I tak jak szybko skończyliśmy ciasto tak szybko minął nam pobyt u stóp Babiej Góry. Czas spakować plecaki, pożegnać schronisko i ruszyć w dół. Po drodze, podziwiając przepiękne, leśne krajobrazy, zauważyliśmy idącą szlakiem starszą panią z reklamówką w ręce. Kolejna turystka? Otóż nie. Kiedy podeszliśmy bliżej wszystko stało się jasne. Pani wracała z grzybobrania z reklamówką pełną przepięknych grzybów! Jeden masakrycznie wielkich rozmiarów! Średnicy kapelusza mniej więcej dużego talerza - obiad z jednego grzyba dla całej rodziny, sporej rodziny. Byliśmy w szoku widząc grzyby o tej porze roku i to jeszcze takich rozmiarów. Wreszcie dotarliśmy do parkingu gdzie czekały na nas grzecznie samochodziki...
A po drodze Wadowice się nawinęły. Nie omieszkaliśmy spróbować słynnych kremówek. Pierwsza partia, kupiona na rynku, nie była zachwycająca wiec ruszyliśmy w dalsze poszukiwania. Za to drugie... mniam!! Te były wyśmienite! Po tych delicjach KPL dom. Bielutki Seicento rozdzielił się z hym... Różowym Accentem gdzieś przed Katowicami...
To już koniec naszej wyprawy. Naszej kolejnej przygody. Tym razem były to góry. Ale nie takie zwyczajne - góry jesienią - chyba najpiękniejsze, jakie sobie można wyobrazić... I choć zupełnie nie związane z żaglami to chyba wszystkim się podobały, wywarły ogromne wrażenie i wszystkim dały wiele radości, frajdy, kupę śmiechu no i kolejną przygodę w przesympatycznym gronie...
Polecamy wszystkim...
...niezależnie, co robią na co dzień, jakie mają hobby czy pasję...
Babia Góra Team
w składzie:
- Agnieszka Bajor
- Bożena Krawczyk
- Marta Kozdraś
- Ewa Orzel
- Iza & Romek Witek
- Paweł Stojak
- Maćko Jodłowski