Nie obyło się bez małej przygody, kiedy w Myszkowie skręciliśmy w niewłaściwą stronę no i trzeba było zawrócić. Paweł nie był zbyt zadowolony wizją cofania szeroką przyczepą, po ciemku, wąską uliczką... Trzeba jednak przyznać, że jako kierownik zestawu sprzężonego spisał się na medal!! Dzięki Paweł za pomoc.
Dzięki uprzejmości Babci Karoliny Janas mogliśmy przenocować nasze kanadyjki w jej garażu. Dziękujemy ślicznie za pomoc!! No i zaufanie, bo dostaliśmy klucze żebyśmy nie musieli na nią rano czekać.
Sobota 16 września 2006... Pobudka, pobudka wstać!! Która to godzina... wczesna, słońce jeszcze nie wstało. Czas na śniadanko. W trakcie zjawili się Iza i Romek - kolejni szaleńcy. W piątkę zapakowaliśmy się do Corsy Gosi i w drogę do Myszkowa.
Wzbudziliśmy zainteresowanie miejscowych, kiedy wyciągnęliśmy kanadyjki z garażu i ułożyliśmy je na trawniku wzdłuż drogi. Racjonalnie tłumaczyliśmy przechodniom, że czekamy na powódź... no i na naszych kolegów Grzesia i Krzysia, którzy się troszeczkę zgubili.
No wreszcie są a na dodatek Gosia i Iza znalazły wodę!! Kanadyjki na plecy i po krótkim marszu dotarliśmy do kanału a raczej kanaliku szerokości 1,5m i głębokości... hym... 5-15cm. Teraz przed wodowaniem czas na chrzciny nowej kanadyjki. W roli matki chrzestnej Iza. Nie obyło się bez butelki szampana... jak to przy wodowaniu każdej jednostki. Co prawda zawartość została w całości wylana na Celną, bo troszkę baliśmy się rozbijać butelkę o kadłub, ale chrzciny się odbyły. Od tamtej pory Celna jest pełnoprawnym pływadłem.
Czas płynąć!! No dobra nie płynąć a raczej spławiać, bo głębokość kanału nie pozwalała na zajęcie miejsc wewnątrz kanadyjek. Romek, Grześ i Krzyś poświęcili się i ciągnęli nasze jednostki brodząc w niezbyt zachęcająco wyglądającej wodzie a my... no cóż przebijaliśmy się dzielnie przez nadbrzeżne krzaki. Już na kanale pierwsze przeszkody: niskie mostki - przy niektórych trzeba było przenosić górą, no i pierwszy jaz!! Co prawda wysokości 15cm, ale zawsze jaz.
I wreszcie jest!! Poważniejsza rzeka - Warta!! Po krótkim zapoznaniu z własnościami nautycznymi naszych dzielnych pływadeł ruszyliśmy w nieznane... Pierwsze przeszkody na jeszcze uregulowanej rzece tzn. malutkie bystrza pokonywaliśmy bez trudu. No i pierwszy postój na drugie śniadanko. Oczywiście śniadanie na wodzie przy jednym z brzegów...
Płyniemy dalej. Zaczyna się dzika Warta. Przepiękne widoki dzikiej, rzecznej przyrody. No niestety "cywilizacja" dawała o sobie znać w postaci śmieci, wszechobecnych śmieci... to przykre, ale niektórzy ludzie to samolubne, nie myślące o otaczającej ich przyrodzie świnie!!
Rzeka pokazała, że tak łatwo nie będzie!! Pojawiły się pierwsze poważne przeszkody. Zwalone drzewa, zatopione konary, podwodne kamienie, nisko wiszące gałęzie drzew, nadbrzeżne trzciny i krzaki. W niektórych miejscach trzeba było nie lada zręczności żeby się zmieścić na ciasnych zakrętach i manewrując między powalonymi drzewami. Nie obyło się bez przeciskania się pod wiszącymi poziomo nad rzeka pniami i przenioskami nad tymi zatopionymi tuż pod powierzchnią wody.
Coś zaczęło szumieć za zakrętem... kolejne bystrze? Powalony pień tamujący nurt? Nie! To najprawdziwszy, poważny jaz! Po oględzinach z brzegu Grześ stwierdził, że da rade przepłynąć, ale w pojedynkę żeby nie zatopić dziobu. Obserwowaliśmy ten wyczyn z zapartym tchem... Grześ zeskoczył, kanadyjka niebezpiecznie zachwiała się i... na szczęście złapał równowagę ufff!!
Zostały jeszcze dwie. Gosia stwierdziła, że też spróbuje. I jakie było moje zaskoczenie, pozytywne zaskoczenie, kiedy spytała się czy płynę z nią. No pewnie, że tak!! To dla mnie ogromy zaszczyt i kolejna przygoda. Wycofanie żeby mieć miejsce na nabranie prędkości i płyniemy! Jaz coraz bliżej, wpływamy na niego... niestety kanadyjka zwalnia i na drugą stroną przepływamy z minimalną prędkością, co powoduje utratę stateczności i... woda nie była wcale taka zimna. Na szczęście okazało się, że nasza jednostka ma stateczność poprzeczną taką jak jacht balastowy i wstała po wyrzuceniu nas za burtę... mądra "dziewczynka"!! Stwierdziliśmy, że Celną warto przenieść brzegiem, co tez chłopcy uczynili a w tym czasie my wykręciliśmy nasze rzeczy, wybraliśmy wodę z kanadyjki i zapakowali ją na nowo.
Ruszamy w dalszą drogę... następne rzeczne przeszkody, cudowne meandry, niesamowite widoki zaprowadziły nas na śliczną polankę niedaleko starego młynu. Czas na posilenie się, dosuszenie naszych rzeczy i uporządkowanie kanadyjek. Trzeba było wyrzucić z nich te tony liści, niezliczone bataliony pająków i setki połamanych gałęzi, które powpadały w trakcie przedzierania się przez przeszkody. Płyniemy dalej...
Kolejny odcinek rzeki nieznacznie się zwężał. Mieliśmy okazję przekonać się jak bardzo poznaliśmy kunszt manewrowania kanadyjką wśród rzecznych zasadzek. No i znowu pozbieraliśmy mnóstwo liści, gałęzi i kolejne pająki ? To dobre miejsce do wyleczenia arachnofobji. I wreszcie wypłynęliśmy spośród drzew. Zaczął się odcinek wśród trzcin. Rzeka przepięknie meandrowała a my płynęliśmy krętym korytarzem. Wysokie, zielone, trzcinowe ściany i błękitny sufit gdzieniegdzie ozdobiony białymi barankami chmur.
Byliśmy już troszkę zmęczeni, więc zatrzymaliśmy się na piaszczystej plaży. Chwila wytchnienia dla ramion i radość dla brzuszków, do których wpadły kanapeczki. Czas ruszać rzeką nam!!
Wreszcie wypłynęliśmy na szersze wody. Na tzw. cofkę zbiornika Poraj. Troszkę zagubieni w tej przestrzeni znaleźliśmy w końcu drogę do zbiornika. Jest!! Nasz Poraj!! I o dziwo wiatr z bagsztagu. Wreszcie mogliśmy sensownie zastosować komendę: "Wiosła na wiatr!!". Działała wyśmienicie!! A Grześ wpadł na pomysł postawienia karimat-foka. Mówię wam!! Karimata jako żagiel sprawdza się znakomicie!! Dłuuuga prosta w stronę tamy w bagsztagu a później już za zakrętem trzeba było dowiosłować do naszego ośrodka. To już koniec spływu...
Wszyscy szczęśliwi i z bagażem nowych doświadczeń zabraliśmy się do sprzątania. Rozpakowanie kanadyjek, pochowanie sprzętu - jednym słowem sprzątanie, pucowanie i układanie. A po pracy grill i wymiana naszych spostrzeżeń, uwag, doświadczeń no i plany na kolejne tego typu imprezy. Chyba cała ekipa odczuła przeogromną chęć do uczestnictwa w tego typu przedsięwzięciach. Bo jest to chyba bardzo oryginalna forma spędzania wolnego czasu, obcowania z przyroda i pewien sposób sprawdzenia samego siebie...
Polecamy wszystkim!!
- Gosia Wodecka
- Iza & Romek Witek
- Grześ Dronka
- Krzyś Peroń
- Paweł Stojak
- Maćko Jodłowski
P.S. Cala ekipa, która przyczyniła się do powstania Celnej może być z siebie dumna!! Celna sprawdziła się na medal. Nie jednokrotnie pokazując swoją wyższość nad pozostałymi dwoma. Wyższość dzięki niższym dziobom - pozwalającym na przepływanie pod dużo niższymi przeszkodami gdzie pozostałe kanadyjki miały problemy, mniejszym rozmiarom - bardziej zwinna i mobilna wśród rzecznych przeszkód, no i dzięki swojej szybkości. Celna wytrzymała trudy spływu i w pełni zasługuje na swoją oryginalną nazwę.