Następnego dnia przy sprzyjającym wietrze od Morza Północnego, obraliśmy kurs na Nykobing. Już po kilku godzinach baksztagowej fali, podkreślić trzeba, że dosyć nieprzyjemnej jak na wody osłonięte, ujawnił się prezes rejsu- otrzymując tym samym czekoladę.
Po dotarciu do zacisznego portu jakim jest Nykobing Mors, szybko wysuszyliśmy żagle i poszliśmy spać, by rano móc ruszyć w dalszą drogę.
Aalborg;Dania
Po całym dniu, płynięcia szerokimi aczkolwiek płytkimi wodami Limfjordu, gdzie nie wiedzeć czemu komuś chciało się tor wodny wykopać zygzakiem, wieczorem byliśmy na miejscu. Nie spodziewaliśmy się jednak, że zabawimy tu tak długo. Wszystko z powodu silnego wiatru, który zdecydowanie utrudniał żeglugę. Nie żałujemy jednak spędzonego tam czasu, ponieważ miasto okazało się bardzo atrakcyjne. Główną atrakcją było wspięcie się na wieże widokową o wysokości 104m i obejrzenie miasta w całej okazałości oraz spędzenie wieczoru na uliczce Jomfru Ane Gade (próbowaliśmy się nauczyć wymowy ale z marnym skutkiem), gdzie miejscowi bawią się do białego rana.
Po dwóch dniach pogoda polepszyła się i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Wypłyneliśmy na Kattegat, kończąc w ten sposób naszą przygodę z Limfjordem, jakże ciekawym nautycznie rejonem żeglugi, gdzie by przejść pod 4 mostami potrzebna jest flaga "N" (nie) MKS, a nie "C" (tak), wbrew logice. Szkoda tylko, że Limfjord z norweskimi fiordami nie ma nic wspólnego. Za to kto chce zobaczyć foki w naturze, to godny polecenia.
Następny postój to Grenaa, miłe miasteczko, o starych kupieckich tradycjach, za to marina nowoczesna, zaraz obok niej pokaźnych rozmiarów akwarium z wielkim rekinem-tygrysem.
Fredericia; Dania
Po dobie płynięcia, w sprzyjających warunkach pogodowych, mijając co chwila grupki morświnów, zawitaliśmy do Fredericii, mieście założonym jako forteca obronna w XVI wieku. Mieliśmy tam okazję zobaczyć wały obronne, fortyfikacje oraz działa z dawnych czasów. Sesja zdjęciowa z armatami i na huśtawkach, przejście się uroczymi uliczkami, wraz z paradą żołnierską, zakupy i mogliśmy ruszać dalej, zmagając się z południowo-wschodnim wiatrem, podziwialiśmy widoki Małego Bełtu.
Do następnego postoju w Assens zmusiła nas burzowa pogoda, nie spędziliśmy tam za wiele czasu, skoro świt, gdy tylko się rozpogodziło wyruszyliśmy dalej kierując się do Laboe.
Laboe, Kilonia; Niemcy
W Laboe zwiedziliśmy muzeum Kriegsmarine.U-Boot'a 995 ,pomnik( wielkości 10 piętrowego bloku) marynarzy wszystkich flot, gdzie wdrapaliśmy się na górę (jest winda) i podziwialiśmy fiord kiloński oraz ogromną ilość żaglówek, śmigających wśród statków zmierzających do kanału kilońskiego, skąd ich tam tyle, ano trafiliśmy na regaty niemieckich oldtimerów, w niektórych można się zakochać. Regatom towarzyszył piknik, szkoda, że tylko dla uczestników, Następnego dnia czekał nas bardzo krótki, bo zaledwie godzinny przelot do Kilonii. Dużo dobrego słyszeliśmy o tym mieście, ale..... Miało tętnić życiem, a my zastaliśmy puste ulice ,zamknięte sklepy, otwarty jedynie pub , gdzie dwójka starszych ludzi grała w szachy?. Chyba wszyscy mieszkańcy udali się do Laboe, na regaty.
Heiligenhafen; Niemcy
Kolejnym odwiedzionym przez nas portem było miasto Heiligenhafen. Stare, bardzo ładne i zadbane miasteczko, w marinie łódek więcej niż mieszkańców. Tam uzupełniliśmy zapasy żywności, kupiliśmy pamiątki, wysłaliśmy karki, poszliśmy spróbować niemieckich kebabów i nabraliśmy siły na dalszą drogę z celem -Warremunde, nabieraliśmy długo bo deutchekebab dał nam się we znaki.
Warnemunde; Niemcy
Piękna pogoda i sprzyjający wiatr, który przekształcił się pod wieczór w totalną flautę doprowadziły nas do Warnemunde, jest to przedsionek Rostocku, jednego z wiekszych miast portowych na Bałtyku. Tam ku naszemu zdziwieniu ukazała się całkowicie nowa, ekskluzywna marina. Toalet nie powstydziłby się, żaden 5-gwiazkowy hotel. Następnego dnia, koło południa wyruszyliśmy do Sassnitz. W końcu postawiliśmy genakera i co, po 4 godzinach przyjemnego płynięcia pod tym okazałym żaglem i flauta. Pod wieczór znów zawiało i rano byliśmy w Sassnitz.
Sassnitz; Niemcy
Większość jachtów płynących z czy wracających do Świnoujścia odwiedza to miasteczko, to czemu my nie. Po wpłynięciu, długo nie czekając ruszyliśmy na miasto, a męska część załogi na fischbrotchen , popularną w Niemczech bułkę z rybą. Po obiedzie (fischbrotchen to tylko przekąska) przyszła pora na kolejne odwiedziny w centrum. Na klify niestety już nie poszliśmy bo trzeba było ruszać do Polski, ale od strony morza też ładnie wyglądają.
Świnoujście, Trzebież
Następnego dnia we wczesnych godzinach rannych byliśmy w Świnoujściu, korzystając z ładnej pogody, zabraliśmy się za klarowanie jachtu. Po kilku godzinach ciężkiej pracy ruszyliśmy do portu docelowego-Trzebieży. Tam dokończyliśmy klarowanie i mogliśmy się zrelaksować, zjeść kapitańską kolację połączoną z urodzinami I oficera, by rano z uśmiechem na ustach przywitać liczną ekipę kandydatów na sterników jachtowych.
I w ten sposób zakończyliśmy rejs by 1 września powrócić do codziennych obowiązków.