Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Iława '2008

Załoga(od lewej): 

Grześ Dronka, Kicia Marlińska, Michał Stęchły, Ania Piotrowska, Gosia Grim, Kuba Władyszewski, Kajtek Grzybowski, Paweł Kańtoch

6.07 - NIEDZIELA

Nasza wyprawa rozpoczęła się na dworcu PKP w K-cach, o 1730. Zebraliśmy się wtedy w piątkę (prócz Pawła, Ani i Kici) i po długich negocjacjach z panią sprzedającą bilety udało nam się w końcu kupić 4 ulgowe do Iławy przez Kraków. 1823 wyjechał pociąg do Krakowa i dojechał doń punkt 1900. Poszliśmy na dworzec PKS-u, gdzie było ciepło i stosunkowo spokojnie - za wyjątkiem pewnego pana, który na wyraźną prośbę (nogą) ochrony nie chciał opuścić restauracji. O 2130 stawiliśmy się na peronie, a nasz kapitan poszedł szukać dwóch uczestniczek, które szybko się odnalazły - nasza załoga była już prawie w komplecie. 2215 odjechał pociąg do Iławy i większość czasu w nim minęła nam w objęciach Morfeusza.

7.07 - PONIEDZIAŁEK

Do Iławy Głównej dojechaliśmy 0500, przesiedliśmy się do pociągu do Iławy Miasto i już po kilkunastu minutach żwawo (biorąc pod uwagę nasze torby i plecaki) maszerowaliśmy ku przystani "Pod Omegą". Przywitał nas stróż nocny, mówiąc, że bosman będzie o 0900, więc mieliśmy trzy godziny wolnego. W tym czasie wstał już Paweł, więc załoga była cała i pojawiła się także woda spadająca z nieba, która też towarzyszyła nam już chyba codziennie. Gdy zobaczyliśmy DZ-ę, na której mieliśmy pływać następne 2 tygodnie troszkę się zdziwiliśmy. Jacht był czyściutki, nowiutki (lecz trochę futurystyczny) i nie miał chyba żadnej rysy. Jedyną widoczną na pierwszy rzut oka skazą była niezrozumiała dla nas nazwa "Przed Warmią" (której i tak nie używaliśmy). Po zrobieniu zakupów i przeniesieniu bagaży do obszernego forpiku mimo obaw przed ewentualnym uszkodzeniem odbiliśmy od kei i przy wietrze 0 - 1 dopłynęliśmy do naszego pierwszego postoju. Była tam zachęcająco wyglądająca keja, krąg ogniskowy i płaski teren, wszystko czego potrzebowaliśmy. Jednak po wypakowywaniu prywatnych i obozowych zapakunków nie mogliśmy znaleźć wody, która jest przy gotowaniu ciepłych posiłków podstawowym surowcem. Prawdopodobnie zostawiliśmy ją przy keji w Iławie, więc czym prędzej ruszyła misja ratunkowa i po niecałej godzince mieliśmy już garnek, butelkę i lodówkę wody. Zjedliśmy ryż ze śmietaną i brzoskwiniami (ponoć na Ośrodku tego dnia też jedli ryż ze śmietaną), pogrzaliśmy się trochę przy ognisku i poszliśmy grzecznie spać.

8.07 - WTOREK

Pobudka ogłoszona donośnym "Pobudka! Pobudka! Wstać! Przygotowanie do rozgrzewki - czas 5 minut!" w wykonaniu Grzegorza D. wyrwała nas z namiotów. Po rozgrzewce wszystkim zostały rozdzielone zadania. Ten proceder powtarzał się przez wszystkie następne dni obozu. Gdy już śniadanie było zjedzone, namioty wysuszone i poskładane, a wszystko włożone do forpiku, mogliśmy wypływać. Wypłynęliśmy więc na rozległego Jezioraka i przy kolejnym dniu słonecznego bezwietrza dopłynęliśmy do Siemian. Tutaj poczyniliśmy niezbędne zakupy i udaliśmy się do "Pizza Chaty" (nie mylić z "Pizza Hut"), gdzie zjedliśmy, jak łatwo się domysleć pizze. Wróciliśmy na DZ-ę zaopatrzeni już w 20 litrów wody pitnej. Mimo chmur na niebie deszcz nas ominął, więc mogliśmy spokojnie odpłynąć aby gdzieś zanocować. Niedaleko Siemian znaleźliśmy ustronny brzeg (znów z keją), gdzie mogliśmy rozbić namioty i zregenerować siły.

9.07 - ŚRODA

Czynności poranne przebiegły niezakłócone, więc szybko sklarowaliśmy co trzeba i wypłynęliśmy pełnym kursem ku kanałom. Po dwóch godzinach spokojnej i słonecznej żeglugi dopłynęliśmy do wejścia do kanału. Tutaj trzeba było położyć maszty, co okazało się czynnością dość nieprzyjemną. Po pierwsze robiliśmy to pierwszy raz więc zajęło nam to trochu czasu. Po drugie (jako że zajęło nam to trochu czasu) nie udało nam się zdążyć przed deszczem, który zdecydowanie zmniejsza komfort pracy. Z naszym kanałowym żeglarzem Kubą uporaliśmy się z pierwszą częścią kanałów i zatrzymaliśmy się w Miłomłynie. Tam nabyliśmy niezbędne produkty spożywcze i popłynęliśmy dalej ku Rudej Wodzie. Gdy wpłynęliśmy na to spokojne jezioro i stawiliśmy maszty okazało się, że wiatr wieje nam nie tak, jakbyśmy sobie tego zyczyli. Po kilkunastu długich, prawie prostopadłych do brzegu halsach część załogi stwierdziła, że jest to bez sensu. Gdy już zrzuciliśmy żagle ( i zaczęło padać) ta właśnie część załogi zaczęła wiosłować. Doszliśmy do brzegu, szybko schroniliśmy pod drzewo, gdzie niektórym załogantom pachniało łososiem z cytryną... Gdy deszcz ustał rozbiliśmy szybko obóz i napełniliśmy żołądki pulpecikami w sosie pomidorowym. Część nas poszła oglądać malownicze łąki z bocianami, druga część równie malownicze lasy z drzewami. Tak zeszło nam do bezwzględnie przestrzeganej ciszy nocnej. W końcu jakby na to nie patrzeć, był to obóz porajowy.

10.07 - CZWARTEK

Rano niebo było chmurne, nie było słońca żeby wysuszyć namioty. Jako tako je wytrzepaliśmy i czym prędzej odpłynęliśmy na drugi koniec jeziora, w stronę Małtyd. Po drodze spotkaliśmy pewną czerwoną bojkę, wokół której kręciliśmy się dobre pół godziny, jednak gdy już zawiało odpłynęliśmy od niej. Pływaliśmy sobie, zależnie od siły wiatru, to na zwykłym grocie, to na dieselgrocie. Podróż umilały nam, jak zresztą codziennie, o czym zapomniałem wspomnieć, morskie opowieści Druha Grzesia, wspominanie znajomych kursantów i instruktorów (bez nazwisk) i tym podobne. Do Małtyd dopłynęliśmy już przy pełnym słońcu, zaopatrzyliśmy się w jedzenie, paliwo i wodę. Zawróciliśmy i dotarliśmy do naszego kolejnego postoju. Wysuszyliśmy namioty, pozbieraliśmy dużo drwa na ognisko i zapowiadał się naprawdę długi wieczór. Lecz niestety, przechodzący tubylcy powiedzieli nam, że leśniczy może nas za to surowo ukarać. Nasza ekspedycja do leśniczówki zakończyła się fiaskiem - leśniczego nie było. Kapitan kazał więc wszystko ładnie uprzątnąć do namiotów i gdy przy małym ognisku piekliśmy kiełbaski leśniczy wreszcie przyjechał. Jakoś udało nam się go przebłagać, jednak o siedzeniu do późna nie było mowy. Pochłonęliśmy tylko kiełbaski oraz lekko spalone pieczonki i o regulaminowej 2200 poszliśmy spać. Nasz Kapitan rozbił sobie tenta na DZ-cie i od tej nocy już codziennie na niej spał.

11.07 - PIĄTEK

Szybko zebraliśmy się, a śniadanie spożyliśmy na łodce, żeby nie nadużywać gościnności Pana Leśniczego. Wróciliśmy do wejścia do kanałów, gdzie przy składaniu masztów znowu złapał nas deszcz. Kanałem wrócilismy się kawałeczek na małe jeziorko, przy którym znajdowało się pole namiotowe. Z radością podładowaliśmy nasze telefony, zjedliśmy spaghetti przy stole, a co poniektórzy z radością wyszorowali DZ-ę wzdłuż i wszerz. Dzień ten był sielankowy, do momentu, w którym uświadomiliśmy sobie, że saperka leży gdzieś pod keją. Jednak było już późno, więc na akcję ratunkową odważyła się tylko jedna osoba (kto to był, łatwo się domyśleć), jednak nie powiodła się ona.

12.07 - SOBOTA

Poranna jajecznica z prawie 30 jajek dała wszystkim siły na cały dzień. Gdy reszta się pakowała, dh. Grześ i Paweł nurkowali pod keją, jednak bez oczekiwanego skutku (saperka). Nieoczekiwanym skutkiem była natomiast rana cięta na lewej dłoni Kapitana. Nie przeszkadzała mu ona jednak w wykonywaniu swoich obowiązków. Popłynęliśmy dalej kanałami, z powrotem do Miłomłynu, gdzie przeszliśmy śluzę. Po południu zobaczyliśmy już Ostródę, jednak zatrzymaliśmy się na wyspie nieopodal. Tuż przed podchodzeniem do brzegu puścił nam fał miecza, lecz dopłynęliśmy do brzegu, z mieczem prowizorycznie podniesionym. Po zjedzeniu "Kociołków do syta" firmy Łowicz i "Fasolki po bretońsku" firmy bliżej nieznanej rozbiliśmy obóz i poszliśmy popływać w jeziorze. Po kąpieli okazało się, że mamy sąsiadów. Załoganci "Grażki" i drugiej kabinówki (której nazwy się nie dopatrzyliśmy) okazali się bardzi miłymi ludźmi i wesołymi, prawdopodobnie najlepiej zapamiętała ich Gosia... Tuż po godzinie 2200 mogliśmy obserwować ich próby odejścia od brzegu, a dh. Grześ dał nam te manewry obejrzeć. Ku przestrodze.

13.07 - NIEDZIELA

Po śniadaniu nastąpiła akcja naprawiania miecza, co dzięki umiejętnościom Kapitana nabytym w wietnamskiej dżungli poszło w miarę sprawnie. Następnie dopłynęliśmy do Ostródy, zwiedziliśmy co nieco tego miasta, zjedliśmy ciepły posiłek. 3-osobowa część załogi zaopatrzyła się w kowbojskie kapelusze i prawdopodbnie cała reszta też by je nosiła, gdyby nie to, że dh. Grzegorz wypatrzył metkę "Made in China". Wsiadając do łódki zauważyliśmy obicie na burcie, spowodowane prawdopodobnie przez wiekszą falę. Jednak niezrażeni tym faktem popłynęliśmy ku kolejnym śluzom i na Wielki Szeląg. Na Szelągu znaleźliśmy ustronne miejsce z krzakami malinowymi. Jako że niebo miało kolor dość niepokojący zatrzymaliśmy się tam.

14.07 - PONIEDZIAŁEK

Pobudka (prawdopodobnie z powodu deszczu) nastąpiła o 0730. Do godziny 1100 padało, potem mżyło i gdy wreszcie pogoda była odpowiednia, by wysuszyć namioty, godzina była odpowiednia, by robić obiad. Zupa Zbójnicka okazała się daniem sycącym tak bardzo, że nawet troche jej zostało na później. Odpłyneliśmy około godziny 1400. Spokojną żeglugę przerwała nam panika przy liniach wysokiego napięcia, lecz nie było się czego bać, przeszliśmy spokojnie. Wkrótce zbliżyliśmy się do wejścia na Mały Szeląg, zrzuciliśmy żagle, postawiliśmy dieselgrota i zrobiliśmy małe kółko po Małym Szelągu. Wróciliśmy na Szeląg Wielki, gdzie zatrzymaliśmy się żeby zaspokoić potrzeby fizjologiczne. Niestety na brzegu znajdowały się osy, które upodobały sobie Gosię. Dotkliwie ją pożądliły, na szczęście bez żadnych poważnych konsekwencji.

W nocy chcieliśmy urządzić nocne pływanie, jednak nic z tego nie wyszło, ponieważ pływać bez wiatru jest ciężko. Część załogi spała na brzegu, część (większa) poznała uroki spania na DZ-cie. Na DZ-cie rzeczywiście było miło, aczkolwiek stwierdziliśmy, że następnym razem za rozstawianie tenta należy brać się przed godziną 2200, kiedy jeszcze coś widać.

15.07 - WTOREK

Rano zebraliśmy się szybko, śniadanie spożyliśmy na łódce. Dośluzowaliśmy się do Ostródy, skąd wysłaliśmy kartki i odebraliśmy fakturę. Potem dośluzowaliśmy się do Miłomłynu. Stamtąd kanałami, gdzie było trochę nerwów, bo glony wchodziły do śruby. Ale tego typu awarie szybko mijały i wróciliśmy na Jezioraka. Przybiliśmy do ośrodka o wdzięcznej nazwie "Chmielówka", (gdzie przybijały też inne łódki, o dość ciekawych nazwach). Wszyscy radośnie powitali wieść, że są tutaj prysznice. Miejsce to byłoby na postój wymarzone, gdyby nie jedna rzecz. Stół, przy którym robiliśmy jedzenie mieścił się niedaleko gniazda os. Samo jedzenie jednak było wyborne i rekompensowało nam te straty. Kuba przygotował kurczaka z ryżem w sosie słodko-kwaśnym z Łowicza. Po kolacji uprzątnęliśmy co trzeba i zwyczajowo - cisza nocna

16.07 - ŚRODA

Kto nie robił śniadania, poszedł się wykąpać, a kto robił poszedł po śniadaniu. Czyści odpoczęliśmy tam trochę, postprzątaliśmy DZ-ę i popłynęliśmy z powrotem. Niestety nie udało nam się dopłynąć dalej niż do Siemian, bo nie wiało, a załoga zaczęła się buntować. Zatrzymaliśmy się więc w Siemianach i poszliśmy do znanej nam już Pizza Chaty. Po obiedzie na niebie pojawiły się ciemne chmury, szybko więc rozbijaliśmy namioty na brzegu i tenta na łódce, podczas gdy zaczynało już padać. Ten deszcze na szczęście ustał po chwili, a prawdziwa burza zaczęła się punkt 2200, gdy wszyscy wchodzili do swoich legowisk.

17.07 - CZWARTEK

Poranne suszenie namiotów w zacienionym miejscu opóźniło trochę wypłynięcie, lecz niewiele. Popłynęliśmy zwiedzać północny Jeziorak. Wiało całkiem przyjemnie, słońce czasem wychodziło zza chmur. Dopłynąłwszy do zatoki Ewinga doszliśmy do wniosku, że nie ma tam nic ciekawego. Zawróciliśmy i popłynęliśmy na jezioro Płaskie. Po przeprawie przez wąskie wejście i wypłynięciu na środek, pierwszy raz porządnie nam przywiało. Jezioro okazało się całkiem szerokie i wcale nie takie płaskie. Gdy nasze pęcherze uznały, że dłużej tak pełne nie wytrzymają wypatrzyliśmy pole campingowe. Przycumowaliśmy, śpiesznie udaliśmy się do lasu i wysłaliśmy gońca, żeby dowiedział się jakie są koszta postoju. Koszta okazały się zbyt wygórowane, jak na to co proponowano, więc szybko odbiliśmy z postanowieniem powrotu w okolice Siemian. Po dwóch godzinach dobiliśmy do ładnej wysepki na przeciwko znanego nam już miasteczka. Co prawda w naszej części wyspy było trochę nierówno, ale bywało już gorzej. Zjedliśmy Kociołki, zwiedziliśmy wyspę i w środku rozmów na tematy różne zostaliśmy rozgonieni, każdy do swojego "psiwora".

18.07 - PIĄTEK

W nocy było sucho, zjedliśmy tradycyjne śniadanie (kanapki) i przenieśliśmy się do Siemian, z powodu faktury za dzień wcześniej poczynione zakupy. Pani powiedziała nam jednak, że kierowniczki i naszej faktury nie ma i będą dopiero po południu. Uknuliśmy plan rozbić obóz dalej, wrócić do Siemian i wrócić do obozu. Po trzech godzinach halsowania się najpierw przy mocnym zerze, potem przy jedynce dobiliśmy do brzegu. Stwierdziliśmy, że robić tą drogę jeszcze dwa razy DZ-ą jest głupotą, więc część rozbijała obóz, a dwóch poszło piechotą do Siemian. Po powrocie czekał już na nich makaron z serem i cukrem. Jako że warunki bardzo ku temu sprzyjały, przygotowaliśmy ognisko. Zapaliliśmy je koło 2030, a zgasiliśmy 2400. Czas ten zszedł szybko, przy kiełbaskach, ziemniakach z ogniska i rozmowach o kosiarkach. Ubłagaliśmy dh. Grzesia o przedłużenie snu do godziny 0800 i rozeszliśmy się do swych śpiworów.

19.07 - SOBOTA

Zebraliśmy się jak najszybciej, bo czekał nas jeszcze przelot przez pół Jezioraka do Iławy. Byłoby bardzo spokojnie, gdyby nie fał miecza. Już mieliśmy robić sztag, a tu kamień na dnie, huk i znowu naprawianie miecza. Tym razem poszło nam mniej sprawnie i nie obeszło się bez strat materialnych (zegarek wodoodporny firmy Casio i wygięte oprawki z okularów). Po długiej, przeszło godzinnej walce udało się i mogliśmy dalej spokojnie się halsować. Wiało nawet przyzwoicie, po godzince albo dwóch zmienił się sternik. Wtedy ta chmura (jak rzekł Kapitan "drobny cumulusik") , który cały czas był gdzieś z boku, przesunął się dokładnie nad nasz wycinek jeziora. Używając znanej skali, z jachtingu powoli przechodziliśmy w żeglarstwo. Niestety żeglowaliśmy dość krótko i po kilkunastu/dziesięciu minutach wróciliśmy zdecydowanie do jachtingu i braku wiatru. Zatrzymaliśmy się na chwilę w celach wiadomych na miejscu naszego pierwszego postoju i wróciliśmy szybko na Jezioraka. Około 1730 dobiliśmy do Iławy. Zjedliśmy posiłek (znowu Kociołki), rozbiliśmy namioty, posprzątaliśmy trochę i czekaliśmy na dh. Krzysia Capka, który miał przyjechać koło 2100. Przyjechał 2330, kto nie spał się przywitał, co się dało po ciemku, to zapakowaliśmy do skody i przy bezchmurnym niebie wszyscy poszli spać.

20.07 - NIEDZIELA

Noc okazała się jednak chmurna, obudziliśmy się przy akompaniamencie odgłosu kropel uderzających o tropiki z namiotu. Niezrażeni nieprzyjazną aurą zrobiliśmy śniadanie i zwinęliśmy namioty. Po śniadaniu przestało padać. Gdy już wynieśliśmy z łódki resztki sprzętu obozowego pożegnaliśmy Pawła i dh. Krzysia, którzy ruszyli przez polskie drogi do pewnej miejscowości nieopodal Częstochowy. Gdy dziewczyny myły łódkę, chłopcy zrobili kanapki i posiedzieli sobie trochę. Nasz duchowy przywódca zadzwonił na informację PKP i dowiedział się, że najbliższy pociąg Iława - Kraków - Katowice jest o 2103. Nie napełniło to nas optymizmem, ale po załatwieniu wszystkich formalności wzięliśmy plecaki na plecy i wyruszyliśmy ku dworcowi Iławy. Po przejściu 500m, na prośbę części załogi wzięliśmy taksówki i w ten sposób szybko i łatwo znaleźliśmy się na dworcu. Rozłożyliśmy się w poczekalni, dowiedzieliśmy się o lepszym pociągu o 2021 i nudziliśmy się przez 8 godzin, z przerwą na obiad. Gdy już nasz transport przybył, wsiedliśmy weń, znaleźliśmy prawie pusty przedział (który stał się tylko nasz w Warszawie) i dojechaliśmy do Krakowa(0255). Tam pożegnaliśmy Anię i Kicię, godzina 04.07 wsiedliśmy w kolejny pociąg. O 5.47 znaleźliśmy się już w Katowicach, gdzie pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do swoich domów, zadowoleni i z nadzieją, że jeszcze na Iławę wrócimy.

Zobacz galerię