Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Wrześniowa Weneda

Godzina 21.45 dn, 01.09 - dworzec główny w Katowicach. Pierwsze spotkanie. Na twarzach widać, już zniecierpliwienie i podekscytowanie. Ostanie słowa otuchy, chociaż wiadomo, że rodzice i tak wiedzą swoje i będą się martwic. Tak właśnie wyglądały pierwsze chwile naszego wspólnego wyjazdu w składzie kapitan: Maciek Jodłowski, I oficer Grzegorz Grim, II oficer Ania Ickowicz oraz Tomek Kaźmierczak (Froger) i Marcin Krętosz.

Następnego ranka, po ciężkiej podróży w zatłoczonym pociągu, dotarliśmy do Świnoujścia. Poprzednia załoga, pomimo wielkiego zmęczenia, powitała nas niezwykle ciepło, bo pyszną jajecznicą na boczku i ciepłą kawą. Tego nam właśnie było trzeba, żeby rozpocząć rejs.

Dnia 02.09 z samego rana po śniadanku wyruszyliśmy w naszą pierwszą trasę do Sassnitz w Niemczech. Pierwszy przelot jak to bywa, był pełen różnych śmiesznych i trochę mniej śmiesznych zdarzeń. Ja jak zawsze zostałem prezesem tzn. jak to ktoś delikatnie nazwał dołączyłem jako pierwszy do "miłośników ptactwa ozdobnego w szczególności pawi". Niedługo po mnie morski klimat dopadł prawie całą naszą załogę, oprócz niezniszczalnego kapitana druha Macka:). Po kilkunastu godzinach dotarliśmy do uroczego ale pozbawionego jakichkolwiek turystów miasteczka Sassnitz.

Następnego dnia wiatry pomimo wielkich chęci dotarcia do Trawemunde, wiatry kazały nam zatrzymać się nieco wcześniej. Wylądowaliśmy przypadkiem w ślicznej nowo wyremontowanej marnie w Warnemunde. Największą atrakcją turystyczną w tym kurorcie była nasza załoga, która zaniżała średnią wieku o kilkadziesiąt lat. Ale to nam w żadnym stopniu nie przeszkadzało, a już na pewno nie popsuło humorów. Nie udało się to nawet niesprzyjającym zachodnim wiatrom, które skutecznie hamowały nas w dotarciu do celu. Po postoju w Kuchlingsbornie w końcu dotarliśmy do upragnionego Trawemudne - pierwszego dużego miasta na naszej trasie. Ale jak to duże miasto miało swoje negatywne strony. Na samym początku przywitało nas niezbyt przyjaźnie ponieważ prawie 2 godziny musieliśmy szukać miejsca do zacumowania, ale się opłaciło. Udało nam się znaleźć kawałek kei tuż przy pięknym żaglowcu s/s Passat, który był największą atrakcją miasta. Po zwiedzeniu statku i rozmyślaniach nad wielkimi rejsami do o koła świata wyruszyliśmy do Danii.

Następnym naszym przystankiem był port Gedser, w którym jak chyba każdym w małym porcie w Skandynawii życie zamierało wraz z końcem sierpnia. Ale nie przeszkodziło nam to w znalezieniu sobie dobrego zajęcia. Trochę intelektualnego wysiłku przydaje się w przerwie pomiędzy czytaniem map i obserwacją horyzontu. A wielkie szachy były tego świetnym przykładem:).

Nasze ambicje i chęć wykorzystania zachodniego wiatru skłoniła nas do wypłynięcia na wschód do Szwecji. Ale pogoda nadal nie była do końca naszym sprzymierzeńcem. W oczekiwaniu na silne wrześniowe wiatry wypłynęliśmy 10-tego z samego rana obierając kurs na Ystad. Jednak wczesnym popołudniem jak to powiedział nasz kapitan "Ktoś był bezczelny i zakręcił wiatr". Po tym komentarzu wiedzieliśmy ze nic z tego nie będzie :) i spłynęliśmy do zupełnie nieznanego nam portu Klintholm. Trzeba przyznać, że ktoś, kto zastępował bosmana bardzo się zdziwił na nasz widok, bo marina otwarta była tylko do 9 września, ale jak na ludzi północy przystało pokazał swoją gościnność i przyjął nas. Mimo braku dostępu do prądu wieczór upłynął w bardzo miłej i romantycznej atmosferze, przy świecach. Należałoby tu wspomnieć o nieugiętej postawie druha Tomka Frogera, którego oryginalne poczucie humoru potrafiło powalić na kolana, a wręcz postawić na nogi nawet najbardziej zmęczonego załoganta:), dziękuje mu za to! Dzięki saunie która była w cenie postoju mogliśmy się w pełni odprężyć i opracować różne nowe techniki korzystania z niej podlewając piec bez użycia wiaderka z chochelką:).

Dzień następny pod względem pogody niewiele różnił się od poprzedniego, ale oprócz braku wiatru było dużo słońca, co pozwoliło nam od topu do zenzy wysuszyć nasz przemoczony jacht. Nasz kolejny nieoczekiwany przystanek miał miejsce w Gislowslage. Ucieszyła nas wiadomość ze w porcie jest prąd, ale jak na złość nie mieli wody:). Bosmana w ogóle nie było w porcie, wiec nie czekając zbyt długo z samego rana wypłynęliśmy w dalszą drogę. Mijając Ystad, na które straciliśmy już ochotę dopłynęliśmy do pięknej mariny Kasaberga położonej u stóp wzgórz na których można było obejrzeć pozostałości po posiadłościach Wikingów. Oprócz wielkich kamiennych głazów tworzących budowle, która podobno służyła im jako kalendarz słoneczny, uwagę naszą przykuły białe krowy z grzywami. Szczególnie przypadły do gustu Marcinowi który kilkakrotnie nie zauważył ich placków na pastwisku oraz Froterowi, który przekonał się na własnej skórze że kable pomiędzy drutami ogrodzenia nie są dla ozdoby! Na szczęście nikomu nic się nie stało. Froter przy lekkim wstrząsie nie stracił poczucia humoru, a wiec wszystko było jak należy:).

Naszym ostatnim portem przed Świnoujściem było Ronne. To miasto udało nam się zwiedzić chyba z każdej strony. Ponieważ poszukiwania kebaba dla 5 osób za dość niewielki kapitał koron duńskich jaki nam pozostał było bardzo czasochłonne. W końcu skończyło się na 3 dużych paczkach żelek na stacji benzynowej. Wszyscy byli zadowoleni:)

Ronne pożegnało nas silnym północno zachodnim wiatrem, który pozwolił nam dopłynąć w kilkanaście godzin do Świnoujścia.

Zobacz galerię