Harcerski Ośrodek Wodny Harcerski Ośrodek Wodny

baner lewy opp

Informator 2025

baner lewy treminy egzaminow

baner lewy egzamin

Spajderowe pływanie

Co zrobić, kiedy nie zapisuje się notatek na bieżąco w formie pamiętnika, podczas gdy wypadałoby podać relacje z rejsu i podzielić się z innymi niesamowitymi wrażeniami? Nic prostszego!

  1. siadasz przy kubku gorącego kakao i grzankach
  2. odpalasz ulubiona muzykę relaksująco działającą na umysł i ciało (Coldplay)
  3. uzbrajasz się w kartkę papieru i długopis lub w klawiaturę i monitor
  4. uruchamiasz wspomnienia, przyglądając się zdjęciom, dodajesz szczyptę poczucia humoru i zaczyna się.... SHOW TIME!

Oto nasza niezastąpiona załoga:

Skipper - Grzesiu- Spajder

I oficer - Danusia- Danke Szklanke lub stara ciotka Danuta co robi swetry na drutach andrutach;)

oficer wachtowy - Malwina - simply the best - Malva

oficer wachtowy - Grzesiu - Yellow, w skrócie Dżela

oficer wachtowy - Karolina - Kicia, Kotek, Kiciulinda złocista... whatever;)

I kto by pomyślał, że ta fantastyczna piątka jeszcze 13.06 patrząc na siebie myślała "what am I doin' here, man?!". Jedynie z Grimkiem znamy się, bagatela, 17 lat, a ze Spajderem mieliśmy przyjemność spotkać się pewnego uroczego, kwietniowego dnia w Parku Kościuszki.

Dziewczyny poznaliśmy już na miejscu - w marinie Gocław. Na integrację nie potrzebowaliśmy dużo czasu... do szczęścia wystarczyły nam zakupy żywieniowe w Geancie, na drugim końcu Szczecina! Ale to bez znaczenia, że podróżowaliśmy komunikacją miejską

przeszło godzinę, umoczył nas deszcz no i jeszcze w drodze powrotnej taksówkarz narzekał, że wszystkiego mamy za dużo:P Same zakupy poszły tak sprawnie i z towarzyszącym nam przez cały czas dobrym humorem, jakbyśmy się znali dobrych parę lat.

Na początku nie obyło się bez problemów i to nie byle jakich - bo z silnikiem. Fachowiec przyjechał, ale potrzebował yyy.... czasu;) więc mieliśmy okazje pozwiedzać Szczecin i wybrać się do kina na Sin City (kto nie widział - polecam; film niekonwencjonalny, odrobinę za brutalny, ale warto zobaczyć choćby ze względu na oryginalność formy)

Po zapoznaniu się z jachtem - ruszyliśmy!

KOPENHAGA

Po nie najłatwiejszej przeprawie i oddaniu hołdu (pieszczotliwie nazwaliśmy go johnnym:) Neptunowi szczęśliwie dotarliśmy i skłamałabym pisząc, że nie odetchnęliśmy z ulgą. Elegancki shower a potem 'mały' city-tour. Dziewczyny zostały na Wenedzie a ja razem z chłopakami wyruszyliśmy na miacho;) no i zrobiliśmy przeszło 16km, ale warto było.... a w nagrodę fachowa jajecznica i to w dodatku bez sensacji żołądkowych

ANHOLT

Wydawałoby się, że już najgorsze za nami, a tu 6 w skali i 2metrowe fale. Lecz cóż to dla nas? Co poniektórzy uwolnili johnnego ponownie, ale przy słowach piosenki z bajki "Mulan" wszystkim zrobiło się raźniej (można ją uznać za rejsowy hymn:)

Brać się do roboty

wroga bić juz czas

widzę zamiast mężczyzn

mnóstwo bab wśród was

takiej bandy nikt nie zlęknie się

zadrzyjcie wiec na dźwięk tych słów

mężczyzn z was

wkrótce sam

zrobię znów

Z wierzchu masz być skala

ma się żar w niej tlić

każdy bój zwyciężysz

zawsze tak ma być

dziś gdy widzę was niedobrze mi

lecz wytężcie wreszcie słuch

mężczyzn z was

wkrótce sam

zrobię znów(...)

A teraz EWRIBADI KAMON OLTUGEDER KLAP JOR HENDS (to słowa Malvy:)

silny bądź

musicie być jak szalona rzeka

silny bądź

jak tajfun który obali mur

silny bądź

a jednocześnie tak tajemniczy

jak księżyc co wygląda tu zza chmur(...)

To tutaj po raz pierwszy trafiła nam się przepiękna pogoda a spacer po wyspiarskiej plaży można uznać za baaardzo udany. Zresztą wystarczy zerknąć na malownicze widoki...

Wszystkie drogi prowadza na... Anholt. To tu - jak nigdzie i nigdy dotąd - zarobiliśmy na prysznicowych kartach i poznaliśmy Niemców szyderców, którzy na wszelakie dźwięki wydawane przez Wenedę krzyczeli: 'we can get no sleep tonight!' /no coments/

KRISTIANSAND

Pierwszy i ostatni port w Norwegii, jaki udało nam się odwiedzić, po kolejnych trudniejszych godzinach rejsu. Dlaczego ostatni? Przez bardzo złe warunki pogodowe i znaczące opóźnienie spowodowane problemami z silnikiem (dlatego właśnie, po burzliwej naradzie, wyznaczyliśmy duński Limfjord za cel naszego rejsu).

W tym porcie zagrzaliśmy miejsce, bo.... motor odmówił posłuszeństwa (tak dla odmiany;)) Tutaj wielki ukłon w stronę Spajdera - za złote ręce rejsowego naprawiacza tego co zepsute. To tu poznaliśmy Old Sailora - Norwega, który samotnie przemierzał morskie wody a przy tym był zawsze uśmiechniętym i chętnym do pracy żeglarzem. Opowiadał nam o swojej rodzinie, zwyczajach i o tym jak to na co dzień oprawia skóry reniferów. Nic tylko usiąść i słuchać...

Zwiedzając to 5 co do wielkości miasto w Norwegii, zajrzeliśmy do biblioteki urządzonej w starym magazynie, w celu skorzystania z darmowego dostępu do sieci i zapoznania się z norweską literaturą, rzecz jasna;) wysłaliśmy kartki pocztowe do rodzinki i znajomych, byliśmy na deptaku i dotarliśmy aż na obrzeża miasta. Po powrocie zrobiliśmy pranie w portowej pralce (co wbrew pozorom nie jest takie łatwe;) Po dwóch dniach pobytu w mieście tętniącym życiem tylko w porze poobiedniej, pożegnaliśmy się z piękną, aczkolwiek drogą Norwegią.

SKAGEN

Żółciutkie domy, jeden z piękniejszych jachtów pod szwedzką banderą jaki dotychczas widzieliśmy stojąc w porcie, pierwsza polska załoga napotkana na obczyźnie i utopiony ręcznik Malvy (niektórzy do dziś dnia doszukują się sprawców tej domniemanej kradzieży;). Oto krótki bilans pobytu w Skagen.

HALS

Niby małe miasteczko a tyle się działo... Jednak skupię się na wyjątkowo polskim akcencie, a mianowicie: okazało się, że na jednym ze statków transportowych (MARINA-S) zaraz obok kucharki z Rosji, mechanika z Filipin i kapitana z Danii, było dwóch Polaków:! Jeden wyjadacz morski, drugi student poszukujący przygód. Zaproszeni na kolacje, sami przyszli z prowiantem - musze przyznać, że były to najlepsze krewetki kiedykolwiek jadłam

Były opowieści o żeglarstwie, przygodach, planach na przyszłość i taki pozytywny się klimat wkręcił, że nikt z nas nie zauważył jak się zrobiło późno. Miejmy tylko nadzieje, że oni równie ciepło wspominają to spotkanie jak my.

AALBORG

Duże miasto - mało wrażeń. Byliśmy tu i ówdzie, a na ulicy z knajpkami wpadliśmy na zwariowanych Brytyjczyków z facetem, o ognisto rudych włosach i końskim uśmiechu, na czele. Reszta miasta jakby z niej życie uszło, sklepy pozamykane, mało ludzi na ulicach, nie licząc młodzieży stojącej przed restauracją McDonald's, i grupki starszych ludzi fotografujących ten sam kościół co my. Lecz mając taka załogę, ktoś by się tym przejmował?! Po powrocie na Wenedę - kolacyjka, na deser słodka chwilka dla debilka i... remiczek, nasza rejsowa gra wszechczasów! Jeszcze trochę a zaczęlibyśmy rozpisywać tabele turniejowe...

LOGSTOR

Jed(y)ną z atrakcji w tym mieście był zespół emerytów grających na akordeonach (na kilometr zarażających rytmiczna melodią i pozytywna energią) i dwie kolorowe krowy, z którymi obowiązkowo przejezdni musieli zrobić sobie zdjęcie (oczywiście nie pozostaliśmy w tyle). Danusia zakochana w maszynach Volvo, tu odnalazła siebie. Podłapałyśmy z Malvą ten fenomen i zabawa w afrykańskie kobiety mielące ziarno już gotowa, może lepiej nie wnikać w szczegóły...:

ODDESUND

To tu byliśmy jedynym zagranicznym (spośród reszty 10) jachtem w porcie. Czworo sympatycznych Duńczyków w podeszłym wieku przywitało nas bardzo serdecznie, grajac w szachy uliczne (na ziemi wymalowana szachownica a pionki wielkości mojego 3letniego kuzyna). Oprócz stolika z ławeczkami (gdzie kulturalnie spożyliśmy obiado-kolacje na świeżym powietrzu) i chałupki z łazienkami - nie było tu nic, ale były karty i... remiczek:

THYBORON

Dla nas port ostatni, dla załogi Grzesia Dronki pierwszy. Tu spotkaliśmy najwięcej Polaków (aż 3 załogi!) nie licząc naszych następców, of course. Ponieważ pogoda dopisała, po ciężkim dniu klarowania jachtu : i szorowania pokładu na błysk : w pełnym słońcu, postanowiliśmy wskoczyć do zimnej, ale za to bardzo mokrej i chłodzącej wody. Po tym sympatycznym orzeźwieniu (nie licząc szczypiącej skóry, bo spalone słońcem ciałko + słona woda = wielkie aua, nie Malva?), wieczorem zasiedliśmy do pożegnalnej kolacji. Wspominaliśmy miłe i zabawne chwile... bo tylko z takimi mieliśmy do czynienia i zajadaliśmy się ulubionymi chipsami x-cut. Ach zapomniałabym, jeszcze był remiczek:

Przez te 18 dni stworzyliśmy 5osobową rodzinę, która dzięki współpracy i zrozumieniu dawała radę nawet w tych najcięższych chwilach. W tych 'lżejszych' uśmiech i dobry humor nie opuszczał nas od wschodu do zachodu słońca.

(...)jeszcze nie raz zobaczymy się,

a teraz, czas stawiać żagle i z portu wyruszać na rejs...

Zobacz galerię