Co jest lepsze: żeglarstwo czy jachting? Nasz rejs był doskonałym rozwiązaniem dla obu stron. Tydzień długich przelotów i stawania na pół dnia w porcie oraz tydzień rekreacyjny, podczas którego mieliśmy okazję zatrzymać się chwilkę dłużej i zwiedzić parę wspaniałych miejsc...
...ale zacznijmy od początku.
Nasza załoga zaokrętowała się w porcie w Szczecinie, jeszcze podczas trwającego roku szkolnego, co było dodatkową atrakcją dla kilku osób. Co prawda, dla większości załogi wakacje już trwały po napisanych w tym roku maturach.
Naszym uszom już od samego początku towarzyszyły dźwięki ukulele, które były dobrą zapowiedzią klimatu całego rejsu.
Pierwszy dzień spędziliśmy na zapoznaniu się z zasadami bezpieczeństwa na jachcie, obsługą kingstona i kuchenki oraz ogólnej integracji. Zrobiliśmy ogromne zakupy oraz podzieliliśmy się na wachty.
Tak więc następnego dnia, z samego rana wyruszyliśmy do portu w Świnoujściu w składzie:
Wachta pierwsza: oficer Mateusz Dzik, załoga Olga Gallina
Wachta druga: oficer Anna Szpunar, załoga Monika Kolek i Jakub Matysiak
Wachta trzecia: oficer Franciszek Kępski, załoga Blanka Borowiecka.
Ale nie zapominajmy o najważniejszej osobie na jachcie, czyli naszym wspaniałym skiperze Macieju Jodłowskim.
W Świnoujściu także nie marnowaliśmy czasu na siedzenie w miejscu. W radosnej atmosferze przeszliśmy się po mieście, zjedliśmy kebaba i lody, a na koniec poszliśmy na plażę i kąpaliśmy się w morzu, na którym mieliśmy spędzić czas przez kolejne dwa tygodnie.
Następny przelot był trochę dłuższy, ale w końcu udało się nam dopłynąć do uroczej wysepki Christianso należącej do Danii. Wyspa ta jest na tyle mała, że w niedługim czasie udało nam się obejść ją całą dookoła. Po drodze widzieliśmy kościół, dzieci grające w piłkę oraz szkołę, w której się uczą. Z brzegu zauważyliśmy foki, a dziewczyny stwierdziły, że ich marzeniem jest z nimi popływać, więc zachowując bezpieczną odległość wskoczyły do wody. Na tę wyspę nie da się ani dojechać, ani dolecieć, więc bardzo się cieszymy, że mieliśmy możliwość ją zwiedzić.
Z samego rana wyruszyliśmy dalej na nasz najdłuższy przelot z całego rejsu. Naszym celem było Visby, stolica Gotlandii. Trasa ta przetestowała nasze zachowania w sytuacjach stresowych oraz nasze żołądki. Mimo, że rejs nie był ciężki pod względem warunków pogodowych, to wtedy wiało najmocniej. Na szczęście tylko jednej osobie błędnik nie przystosował się do bujania, a reszta świetnie sobie poradziła. Mogliśmy także obserwować spokój i zaradność naszego skipera i pierwszego oficera oraz ich umiejętności mechaniczne.
Co ciekawe od tego momentu nie było już nocy. Przez to, że trafiliśmy na dzień polarny, słońce nie zdążało w pełni zajść, a już mogliśmy obserwować jego piękny wschód. Wszystko to sprawiało, że nasz rytm dobowy był bardzo zaburzony, a jedynym ratunkiem były pyszne posiłki wydawane o stałych porach.
Gdy dotarliśmy do Gotlandii część załogi padła ze zmęczenia, aczkolwiek parę osób miało jeszcze siłę, aby iść na długi spacer po pięknej wyspie. Reszta nie mogła być dłużna, więc następnego dnia całą już ekipą poszliśmy zwiedzać Visby.
Okazało się, że przybyliśmy na wyspę w bardzo odpowiednim momencie, aby zaczerpnąć szwedzkiej kultury. Trafiliśmy tam dokładnie w Midsommar, czyli jedno z najbardziej szwedzkich świąt. Zauważyliśmy ludzi tańczących na środku polany, więc od razu pobiegliśmy się do nich przyłączyć. Bawiliśmy się razem z nimi poznając ich tradycyjne tańce. Później poszliśmy zwiedzać resztę wyspy.
Porty w Szwecji i Danii były już za nami. Przyszła pora na coś nowego. Kolejnym przelotem udaliśmy się do Mariehamn, stolicy wysp Alandzkich w Finlandii. Przybyliśmy dosyć późno, więc jedyne co zrobiliśmy przed snem, był krótki spacer, przy okazji którego podziwialiśmy wielki prom, który stał w porcie, zastanawiając się, w jaki sposób moglibyśmy się na niego dostać. Obiecaliśmy wrócić zanim się ściemni (mieliśmy więc nieograniczony czas). Jednak zmęczeni wrażeniami tego dnia i przygotowując się na pełen wrażeń kolejny, poszliśmy spać.
Następny dzień rozpoczęliśmy od głośnego sto lat dla naszej solenizantki Moniki oraz pysznych pancake'ów przygotowanych przez wachtę pierwszą. Później poszliśmy zwiedzać wyspę. Weszliśmy do niezwykłego muzeum marynistycznego, w którym dowiedzieliśmy się wielu intrygujących rzeczy. Mieliśmy także okazję zobaczyć od środka piękny żaglowiec Pommern i posłuchać paru interesujących historii, które się tam wydarzyły. Resztę dnia spędziliśmy na chodzeniu po wyspie, graniu w wielkie szachy oraz rozmawianiu z przemiłymi Finlandczykami, którym nawet zdarzyło się być kiedyś w Polsce.
Po dwóch nocach spędzonych w tym cudownym miejscu nastała pora, aby ruszać dalej. Jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do portu w Gräddö z powrotem w Szwecji. Był to dzień pełen nowych wrażeń dla paru osób. Mateusz spełnił swoje marzenie i w celu zamontowania flaglinki, dzięki której później dumnie mogliśmy wciągnąć banderę naszego ośrodka, wspiął się na maszt. Po obiedzie wszyscy poszliśmy na kąpielisko, aby zaraz po nim udać się do sauny. Okazało się, że będzie to nowe doświadczenie dla dwóch osób z załogi. Miło spędziliśmy czas wygrzewając się za wszystkie czasy. Rozgrzani i szczęśliwi mogliśmy iść spać, aby kolejnego dnia wyruszyć dalej.
Następny przelot także był jednodniowy, ale na czas obiadu postanowiliśmy zatrzymać się na kotwicy. Nie czując dna wskoczyliśmy wszyscy do wody i cieszyliśmy się spełnieniem kolejnego z naszych rejsowych marzeń. Wieczorem dobiliśmy do portu Rindö. Chętnie poszliśmy spać, bo czekał nas ciężki dzień.
Niestety nasza przygoda zaczęła dobiegać końca. Tego dnia płynęliśmy już do portu docelowego w Sztokholmie. Podczas gdy kapitan i pierwszy oficer kierowali jachtem, my się wzięliśmy za gruntowne porządki. Wymyliśmy wszystkie bakisty i zęzy. Były tak czyste jak nigdy dotąd. Aby skorzystać jeszcze z ostatnich chwil pływania, zatrzymaliśmy się na pięknym kotwicowisku. Zrobiliśmy sesję zdjęciową syren, a do wody została wrzucona jedna z załogantek, której nie chciało się przebrać w strój. Dopłynęliśmy do portu w Sztokholmie z uczuciem pustki. Wiedzieliśmy, że za dwa dni będziemy się żegnać, a myśl ta była lekko przytłaczająca. Nie zwracając jednak na to uwagi zaczęliśmy przygotowania do imprezy kapitańskiej. Kolację zaczęliśmy od... ale co się tam działo zostanie już tylko pomiędzy nami.
Tak więc jak tylko kolejnego dnia udało nam się przebudzić, wyruszyliśmy do miasta. W końcu Sztokholm był celem naszej podróży. Po Sztokholmie oprowadzał nas nasz wspaniały przewodnik Mateusz. Zjedliśmy pyszny obiad, a następnie rozdzieliliśmy się na dwie grupy i poszliśmy do muzeum Vasy i Abby. Po tak intensywnym dniu szybko poszliśmy spać, bo z samego rana musieliśmy wstać na samolot.
My wróciliśmy do Polski, a nasza druga oficer Ania, która została dłużej w Sztokholmie, postanowiła przywitać kolejną załogę pysznym śniadaniem.
Przyszedł czas na najgorszy moment rejsu... czyli pożegnanie. Każdy z nas w końcu musiał wrócić do szarej rzeczywistości i pójść w swoją stronę. Rejs ten jednak zostawił nam wiele wspomnień i na pewno wszyscy go mile zapamiętamy. Mimo że w naszej załodze sporo osób miało nieduże doświadczenie, zawsze mogły liczyć na odpowiedzi nawet na najgłupsze pytania. Myślę, że każdy z nas dowiedział się czegoś nowego. Choćby jak szybko pozbyć się czkawki ;))
Wróciliśmy więc do domów szczęśliwi, podśpiewując balladę o chomiczkach...